"Super Express": - Trwa medialny spór w rodzinie Czartoryskich. Na początku przypomnijmy jednak, dlaczego w ogóle to w jakikolwiek sposób dotyczy polskiego rządu i sprawy zakupu kolekcji Czartoryskich przez Skarb Państwa.
Prof. Piotr Gliński: - Polski rząd kupił kolekcję, by zabezpieczyć interesy Polski wobec naszej najcenniejszej kolekcji sztuki.
- 100 mln euro to duża suma.
- Tak to duża suma, ale podkreślmy, że stanowi mniej niż 5 proc. wartości zbiorów, nieruchomości i praw. Przypominam, obraz da Vinci niedawno został sprzedany za 450 mln dolarów, dolarów! W tej kolekcji są "Kronika" Długosza, "Hołd Pruski" Matejki, Leonardo da Vinci! Co więcej, zanim nie zakupiliśmy kolekcji, państwo i tak łożyło na fundację, choć zbiory nie były jego własnością i nie mieliśmy wpływu na losy eksponatów. Bez zgody fundacji nie było możliwe wystawienie najcenniejszych muzealiów w Muzeum Narodowym w Krakowie.
- W trakcie negocjacji Adam Czartoryski chciał podobno więcej?
- W jednym z listów do mnie, kiedy dopiero przymierzaliśmy się do negocjacji, proponował 350 mln euro. W rozmowach z innymi pojawiała się kwota 300 mln euro, co mówiła ówczesna wiceprezydent Krakowa Magdalena Sroka. Do zakupu przymierzał się wcześniej minister Zdrojewski i wrócił na tarczy. Nam się udało i ponadto była to suma z tzw. oszczędności budżetowych pod koniec roku. To są pieniądze nieistniejące od 1 stycznia!
- Jak to nieistniejące?
- W budżecie państwa, w przeciwieństwie do budżetów domowych, finanse prowadzi się w perspektywie rocznej. Po roku zamykamy bilans i np. oszczędności z jednego roku w kolejnym przepadną. Chyba że są jakieś nadzwyczajne rozwiązania prawne. Ta kolekcja została zakupiona z oszczędności, które by przepadły, i transakcja mogła być zrealizowana tylko do końca grudnia. Było to transparentne, procedowane w parlamencie.
- Tamara Czartoryska mówi o rozmowach za zamkniętymi drzwiami.
- To są absolutne bzdury, insynuacje i zaraz do tego wrócę. I wracając do transakcji - tych pieniędzy nie można by było przeznaczyć na potrzeby emerytalne czy zdrowotne grup w trudnej sytuacji. To inna pula, która nie zawsze w budżecie jest. Teraz pojawiła się dzięki dobrej pracy rządu PiS. I coś, co szacuje się na 10 mld dol., kupiliśmy za nieco ponad 100 mln euro. Nie mówiąc o dodatkowych oszczędnościach.
- Jakich?
- Dzięki temu państwo nie utrzymuje prywatnej fundacji. Wcześniej sytuacja była niesymetryczna. Polska płaciła za remontowanie niewystawianej kolekcji i pałac Czartoryskich, choć ani kolekcja, ani budynek nie należały do państwa! Sam czynsz to był milion złotych. Za bibliotekę w państwowym budynku fundacja nie płaciła ani grosza. Najważniejsze jednak, że udało się zlikwidować stałe zagrożenie związane z kolekcją i kupić ją za 5 proc. wartości.
- Tamara Czartoryska zarzuca wiele nieprawidłowości przy tej transakcji.
- Odniosę się najpierw do jej opinii na temat mojej roli. To, co powiedziała w wywiadzie, jest po prostu nieprawdą. Dziwię się, że nie dopytano jej o to. Pani Tamara mówi, że "minister zezwolił na likwidację fundacji i przeniesienie funduszy"...
- Oraz "wiedział o tym, że pieniądze trafią na prywatny rachunek na Cyprze".
- To są kompletne bzdury. Kłamstwa. Skąd pani Tamara wie o tym, że ja wiedziałem o jakichś prywatnych rachunkach! Pani Tamara mówi, że ja "zezwoliłem na przeniesienie funduszy".
- Przytaczany jest pański list.
- Tak, napisałem list do sądu o szybsze rozpatrzenie sprawy, bo uważałem, że to jest w interesie Polski. I w interesie państwa polskiego napisałbym nawet do Belzebuba! Nie interesują mnie sprawy fundacji, tylko polskiego państwa. Napisałem to oficjalnie, z sygnaturą. Transakcja była w interesie państwa i Polaków. Wszystko było dostępne, uczciwe, nic tu się nie odbyło w tajemnicy.
- Poseł Myrcha z Platformy, który opublikował ten list, twierdzi, że chodzi o wykreślenie zakazu sprzedaży kolekcji, ale też opcję likwidacji fundacji.
- Dla państwa polskiego nie ma to żadnego znaczenia. Chodziło o to, żeby Polska mogła kupić zbiory i resztę.
- Poseł PO twierdzi, że wiedział pan o tym, że te fundusze mogą być przeniesione.
- Na jakiej podstawie pani tak twierdzi?!
- Skoro we wniosku była umożliwienie likwidacji fundacji?
- Ja nie wiedziałem, co jest we wniosku! Mnie interesowała szybka transakcja i dlatego prosiłem sąd, o najszybsze rozpatrzenie sprawy, żeby Polska mogła kupić tę kolekcję. I to, co poseł Myrcha pokazuje, nie jest żadną tajemnicą, to oficjalne pismo. Ale nie można ot tak napisać, że minister "zezwolił na likwidację fundacji i przeniesienie funduszy za granicę"! Minister nic do tego nie ma! Może tylko wystąpić do sądu, jeżeli ma podejrzenia, że jest niezgodność działań fundacji z celami i statutem fundacji. I dopiero po decyzji sądu może jakkolwiek zareagować.
- Wytoczy pan proces pani Tamarze Czartoryskiej?
- Bardzo możliwe. Zleciłem analizę tej sytuacji. "Minister wiedział o tych planach" to są insynuacje, w ogóle się tym nie zajmowałem. W Polsce jest prawo o fundacjach. Interesem państwa polskiego było to, o co występowały środowiska muzealników, czyli przejęcie kontroli nad zbiorami. "Dama z łasiczką" była wywożona dziewięciokrotnie. I jeszcze jedna, najważniejsza sprawa.
- Jaka?
- Odwołam się do ustawy o tzw. liście skarbów i dziedzictwa. Kupiłem tę kolekcję także dlatego, że ten bubel prawny, jakim była nowelizacja ustawy o ochronie zabytków, mógł spowodować, że Polska musiałaby zapłacić Czartoryskim 100 proc. rynkowej wartości tej kolekcji! Nie wchodzę już nawet w to, że musiałaby być inwentaryzacja i wycena każdego z ponad 86 tys. eksponatów. Ile lat by to trwało! I jest tam też zapis, przy którym "lub czasopisma" to jest żadna afera!
- Który zapis?
- Artykuł 50, że w przypadku zagrożenia kolekcji można to pominąć, a nawet minister musi działać. Musi wydać decyzję o zabezpieczeniu zabytku "do czasu usunięcia zagrożenia". Kiedy jest stałe zagrożenie, to minister musi przejąć zabytek "za odszkodowaniem odpowiadającym wartości rynkowej" tego zabytku. Przecież to skandal, nie wiem, kto to pisał!
- Dlaczego Adam Czartoryski z tego nie skorzystał?
Nie wiem. Na szczęście albo nie wiedział o tym zapisie, albo wiedział, że jestem zbyt rozsądny, żeby na to pójść. Udało się tego uniknąć i zapłacić. To, co robi poseł Myrcha i inni, wynika albo z niewiedzy, albo z bezczelności. Gdyby nie nasze działania, Polska nie "mogłaby", ale "musiałaby" zapłacić 100 proc. wartości rynkowej za tę kolekcję!
- Na koniec jeszcze jedna kwetia. Tamara Czartoryska twierdzi, że nie podpiywała się pod decyzjami fundacji oraz nie dała pełnomocnictw swojemu ojcu na reprezentowanie jej.
- Tego nie wiem i nie mogę wiedzieć. Nie jest rolą ministerstwa sprawdzanie takich rzeczy, to rola sądu. Mnie nie może i nie powinien interesować interes fundacji, ale interes Polski. I tego dopełniliśmy. Kupiliśmy to za darmo, bo te pieniądze by przepały. I udało się uniknąć wspomnianej pułapki z ustawy i uniknąć roszczeń.
- Nie czuje się pan jednak oszukany przez Fundację Czartoryskich? Pani Czartoryska podkreśla, że pieniądze przeznaczone były na polską kulturę i działania charytatywne w kraju.
Ale co panią interesuje: interes Polski czy to, co sobie kombinuje ta fundacja?
- To nie jest interes Polski i podatników?
- Podatników informuję, że 31 stycznia nic by z tych pieniędzy nie mieli, bo one by przepadły. I nie byłoby ani pieniędzy, ani kolekcji. A tak, mają jako Polska kolekcję za 5 proc. wartości rynkowej, a nie za 100 proc., jak ktoś usiłował to przemycić, a czego nie chcą powiedzieć moi przeciwnicy polityczni. Nie uczestniczcie w politycznej nagonce.