Władimir Putin

i

Autor: archiwum se.pl Władimir Putin

Gleb Pawłowski: Putin jest dziś słaby jak Jelcyn

2012-03-03 3:00

Putin wraca, ale poklasku nie zyskał, a na miłość w ogóle nie ma co liczyć - mówi Gleb Pawłowski, były doradca prezydenta Rosji

"Super Express": - Jutro Rosjanie wybiorą swojego prezydenta. Karty wydają się jednak dawno rozdane. Chyba tylko ten rzekomy zamach na Władimira Putina, który miały udaremnić ostatnio rosyjskie służby, mógłby pozbawiać go zwycięstwa?

Gleb Pawłowski: - Kiedy we wrześniu ubiegłego roku ogłoszono start Putina w wyborach prezydenckich, jego ekipie wydawało się, że niedzielne głosowanie będzie formalnością. Jednak te kilka miesięcy, które minęły od tego czasu, nie ułożyły się tak, jakby sobie tego życzył Putin. Było raczej na odwrót - po raz pierwszy w społeczeństwie pojawiło się poczucie wyzwolenia od jego osoby.

- Na czym to wyzwolenie miałoby polegać?

- Putin przestał się Rosjanom wydawać politykiem, dla którego nie ma alternatywy. Na jakiś czas stracił szerokie poparcie, a już na zawsze utracił część swojego żelaznego elektoratu.

- Według sondażu opublikowanego kilka dni temu przez Centrum Jurija Lewady, które trudno posądzać o proputinowskie sympatie, Władimir Władimirowicz może liczyć na 2/3 głosów Rosjan...

- Ten przyrost poparcia to wynik zmasowanej kampanii wyborczej, którą prowadzi Putin, a w której pomagał mu cały aparat państwowy. Większość z jego wyborców to raczej ludzie, którzy tradycyjnie głosują na władzę jako taką, a nie z osobistej sympatii do Putina. Dochodzą do tego, oczywiście, resztki tych, którzy wiary w niego jeszcze nie utracili, choć, jak już wspomniałem, zdecydowanie ich ubyło.

- Co te resztki trzyma przy Putinie?

- Treścią jego kampanii było wmawianie Rosjanom, że głosowanie na niego jest mniejszym złem. To podobna taktyka do tej, jaką przyjął Borys Jelcyn i jego sztab, kiedy w 1996 roku walczyli o swoją reelekcję. Wtedy umęczony problemami pierwszej kadencji Jelcyn wygrał rzutem na taśmę. Myślę, że Putin jest dziś w równie trudnej sytuacji.

- Dmitrij Miedwiediew byłby w lepszej? Puszczał oko, pokazując nowe otwarcie, rozpoczął dialog ze społeczeństwem...

- Problem w tym, że Miedwiediew sam zdezawuował własną politykę we wrześniu, oddając inicjatywę Putinowi. Teraz próbuje do niej powrócić, ale społeczeństwo nie traktuje go już jako partnera do rozmów.

- Miał w ogóle kiedykolwiek szansę, by stać się niezależną postacią rosyjskiej polityki?

- Miał, ale się na to nie zdecydował. Jeśli Miedwiediew chciałby stanąć do walki o drugą kadencję, Putin raczej nie mógłby mu w tym przeszkodzić.

- Nie mógłby, ale czy Miedwiediew miałby szansę wygrać z Putinem?

- Może i nie, ale bylibyśmy przynajmniej świadkami prawdziwej walki politycznej i starcia dwóch platform. Tak się jednak nie stało. Dlatego mamy dziś w Rosji niejasną sytuację - Putin wraca, ale poklasku nie zyskał, a na miłość w ogóle nie ma co liczyć.

- Oczekuje więc pan jakichś niespodzianek w wynikach niedzielnych wyborów?

- Przed grudniowymi wyborami do Dumy nikt nie oczekiwał niespodzianek. Wszystko miało pójść gładko i przygotować grunt pod wybory prezydenckie. Jak się jednak okazało, dały one początek wymykającemu się łatwym definicjom ruchowi społecznemu, który daje się dziś we znaki Putinowi.

- Teraz ten ruch zachwieje jego pozycją?

- Nie chcę przesądzać. Sporo jest jeszcze niezdecydowanych wyborców, a sondaż, który pan wcześniej przywołał, to tylko jedno z wielu badań opinii publicznej, które składają się na niezwykle sprzeczny obraz sytuacji. Choćby sondaż w największym rosyjskim portalu społecznościowym Vkontakte.ru, w którym wzięło udział ponad 200 tys. użytkowników, wskazuje, że Putin przegra z Michaiłem Prochorowem, choć ten nie zebrał większości potrzebnej do zwycięstwa w pierwszej turze.

- A w prawdziwych wyborach spodziewa się pan drugiej tury? Wiadomo, że dla Putina byłaby ona wizerunkową katastrofą.

- Z jednej strony czynnik X, który jest wszystkim znany - to administracja państwowa, która może się wtrącić w przebieg głosowania i liczenie głosów, oraz telewizja państwowa, w całości zaprzęgnięta do walki o zwycięstwo Putina. Z drugiej zaś mamy czynnik Y, czyli wyborcę, który zaczął szukać alternatywy.

- O tę alternatywę chyba trudno. Miliardera Prochorowa, o którym pan wspomniał, opozycja uważa za postać podstawioną przez Putina, która ma zabrać im głosy...

- Owszem. Do tego dochodzi wspomniany wcześniej ruch społeczny, który takiej alternatywy społeczeństwu nie daje. Jest za słaby, niezorganizowany, nie ma liderów i nie sformułował żadnego programu politycznego. Dlatego wszyscy z zainteresowaniem czekamy na ostateczne wyniki wyborów, choć wydaje mi się, że mało kto będzie gotowy je uznać.

- Ponieważ powrócą oskarżenia o fałszowanie wyborów. Myśli pan, że władze pokuszą się o tak jawne machinacje jak w wyborach do Dumy?

- Już się pokusiły! Ludzi, szczególnie tych pracujących w instytucjach państwowych, zmusza się do wyrabiania zaświadczeń o prawie do głosowania poza miejscem zameldowania, tak aby swoje głosy oddawali pod okiem przełożonych. W samym liczeniu głosów też nie oczekuję uczciwości, mimo licznych obserwatorów, którzy pojawią się w komisjach wyborczych. Na jaką skalę odbędą się te fałszerstwa, trudno obecnie przewidzieć.

- Wyciągną ludzi na ulicę?

- Jestem przekonany, że należy spodziewać się demonstracji oburzonych na nadużycia władzy.

- Do tej pory oburzonym władza pozwalała spokojnie demonstrować. Policja zamiast rozpędzać manifestacje, tak jak do niedawna, zwyczajnie pilnowała porządku. Po wyborach wróci brutalność sił porządkowych i znów zapali się czerwone światło dla wyrażania niezadowolenia przez obywateli?

- Jeśli Putin się na to zdecyduje, popełni ogromny błąd, ponieważ jego nerwowa reakcja zaogniłaby tylko sytuację i utrudniła mu opanowanie społecznego gniewu.

- To może być znak, że po wyborach Putin zdecyduje się na złagodzenie reżimu, żeby ugłaskać społeczeństwo?

- To zostało nawet oficjalnie zapowiedziane przez Miedwiediewa i nawet trwają prace legislacyjne, które mają to zapewnić. Trzeba jednak podkreślić, że dotyczą jedynie tworzenia nowych partii i przebiegu wyborów. W tak istotnej kwestii, jak liberalizacja kanałów telewizyjnych, nie widzę postępów, a w stosunku do innych mass mediów widoczne jest raczej dokręcanie śruby.

- Najważniejszym wyzwaniem dla Putina będzie jednak rozwiązanie piętrzących się w Rosji problemów gospodarczych i społecznych. Myśli pan, że będzie w stanie to uczynić?

- Sęk w tym, że Putin widzi, co się dzieje, ale nie proponuje żadnych konstruktywnych rozwiązań. Problemami chce zajmować się jedynie za pomocą metod z minionej epoki w ramach państwa interwencjonisty, które wtrąca się do każdej dziedziny życia i próbuje sterować wszystkimi procesami. Jest to jednak zupełnie nieskuteczne i prowadzi jedynie do korupcji aparatu państwowego. Putin nie jest absolutnie gotowy do tego, aby działanie oddać w ręce społeczeństwa.

- Pod jego rządami Rosję czekają kolejne lata stagnacji?

- Jeżeli rzeczywiście chciałby sprowadzić Rosję na tory modernizacji, którą obiecuje, musiałby stworzyć szeroką koalicję społeczną wokół jakiegoś programu. Trudność polega jednak na tym, że programu nie ma żadnego, a i współpracy nie lubi.

- Niektórzy mówią, że ta stagnacja sprawi, że Putin nie zdoła się utrzymać na stanowisku nawet przez jedną kadencję, choć mierzy przecież w dwie. Podziela pan ten pogląd?

- W Moskwie mało kto wierzy, że obecna Duma przetrwa swoją kadencję i wielu nie wierzy, że prezydent utrzyma się u władzy przez sześcioletni okres urzędowania. W jakich warunkach dojdzie do wcześniejszych wyborów, trudno dziś wyrokować. Będzie temu na pewno towarzyszyć kilka poważnych kryzysów, których ziarno zostało już zasiane.

- Prognozuje się, że Putina niekoniecznie musi obalić społeczeństwo. Nóż w plecy może mu wbić aparat władzy, który dziś dba o to, żeby był u władzy, ale w wypadku, kiedy nie będzie on już w stanie bronić ich interesów, zostanie zastąpiony przez kogoś innego.

- To niewykluczone. Myślę, że Putin będzie szukał oparcia w koteriach, które powstały wokół niego. W pewnym momencie będą one musiały wejść do otwartej gry politycznej, być może w formie partii politycznych, i jak te frakcje będą ze sobą współpracować, trudno przewidzieć.

- Polityka zagraniczna Rosji zmieni się znacząco po powrocie Putina na stanowisko prezydenta. Czy należy oczekiwać, że kurs na ocieplenie relacji z Zachodem zostanie utrzymany?

- Mam wrażenie, że w kwestii polityki zagranicznej Putin może zaproponować jeszcze mniej nowych idei niż w polityce wewnętrznej. Nie należy się więc spodziewać, że będzie szukał konfrontacji z Zachodem, a raczej zachowa swoją tzw. przyjacielską nieufność wobec niego. Wie, że dla Rosji Europa ma szczególne znaczenie i nie możemy sobie pozwolić na izolację od międzynarodowych rynków, bo rosyjski system państwowy przestanie po prostu funkcjonować.

- Będzie więc stawiał na dialog?

- Tak, ale bez wątpienia będzie mu trudniej go prowadzić bez takich doskonałych lobbystów jak Berlusconi.

- Wydaje się, że zachodni przywódcy są raczej zadowoleni, że wraca. Przynajmniej wiadomo, kto zacz i czego można się po nim spodziewać.

- Ten mit o jego przewidywalności nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością, zwłaszcza po demonstracjach jego przeciwników. Europejscy politycy będą raczej czujni wobec niego i z dystansem będą obserwować to, jak reaguje na różne wydarzenia w kraju. Nie sądzę, żeby czekali na niego z otwartymi ramionami, dlatego wydaje mi się, że czeka go trudny start, jeśli chodzi o relacje z Zachodem.

Gleb Pawłowski

Politolog, były wieloletni doradca i strateg Władimira Putina