"Super Express": - Jak ocenia pan kandydaturę Jacka Saryusz-Wolskiego na przewodniczącego Rady Europejskiej?
Zbigniew Girzyński: - Myślę, że ta kandydatura ma raczej charakter takiego gestu, który ma pokazać innym krajom Unii, że Polska nie popiera Donalda Tuska. Istniała ewentualność, że Tusk zostałby wybrany przy takim założeniu, że w Polsce może nie jest dobrze widziany, ale wobec jego kandydatury nie ma zdecydowanego sprzeciwu. Kandydatura Saryusz-Wolskiego wyraźnie pokazuje, że taki sprzeciw i to zdecydowany, jest.
- Donald Tusk jako prezydent UE - kadencja udana czy jednak zmarnowana?
- Pełnił funkcję czysto reprezentacyjną i dekoracyjną. Rozwiązania systemowe nie dawały mu władzy, która pozostaje w rękach Komisji Europejskiej oraz najważniejszych graczy na szczeblu rządowym, czyli kanclerz Niemiec, prezydenta Francji i do niedawna premiera Wielkiej Brytanii. W tej konstrukcji Tusk nie miał uprawnień, ale też nie miał ambicji, by z Rady Europejskiej stworzyć urząd, który zyskałby jakąś autonomię i silniejszą pozycję. Raczej zadowalał się blichtrem władzy i profitami finansowymi. Traktował swoją funkcję jako sposób na wzmocnienie własnej pozycji w Polsce w perspektywie planów powrotu do kraju i startu w wyborach prezydenckich 2020 roku. Temu podporządkował swoje działania, co widać szczególnie po jego ostatnim zaangażowaniu, kiedy ostro krytykował polski rząd. Dał całej opozycji sygnał: zobaczcie, to ja jestem tym liderem opozycji, który was zjednoczy.
- W tym układzie trudno się dziwić rządowi, że nie chce popierać Tuska w wyborach na prezydenta UE?
- Z punktu widzenia strategii rządu są to bardzo racjonalne działania. Tusk będzie kłopotem dla rządu i teraz, i za dwa i pół roku, jednak im szybciej zostanie z UE zabrany, tym z punktu widzenia PiS będzie lepiej.
- Dobrze, ale to polityka krajowa. Istotne jest, jakie znaczenie ewentualna porażka Tuska ma z punktu widzenia interesu Polski?
- Z punktu widzenia interesu Polski wybór przewodniczącego Rady nie ma żadnego znaczenia. Z uwagi choćby na to, że jest zakazane, by politycy unijni zajmujący ważne stanowiska kierowali się interesem własnego kraju, mają kierować się interesem całej Unii. Politycy Platformy Obywatelskiej zawsze to chętnie podkreślali. A więc Donald Tusk nie może działać na rzecz Polski, ale całej Unii. A że był przywódcą mało ambitnym i pełnił rolę dekoracyjną, to też i Unia niewiele z niego pożytku miała. Zaryzykowałbym tezę, że my w Polsce wiemy, kim jest Donald Tusk, ale nie wiem, czy przeciętny mieszkaniec Grecji czy Belgii wiedział, kto to jest i jaką pełni dziś rolę. Jeżeli nawet ktoś go kojarzy, to jako byłego premiera polskiego rządu. Wtedy był osobą o wiele bardziej aktywną publicznie i znaną. Z punktu widzenia polskiego interesu szefowanie bądź nie przez Tuska Radzie Europejskiej nie będzie miało żadnego znaczenia.
- Czy w takim razie nie poświęcamy zbyt wiele czasu wyborom szefa Rady Europejskiej, skoro toczy się ważna debata o przyszłości samej Unii, mówi się o tworzeniu Europy różnych prędkości, z zamkniętym klubem czterech państw - Francji, Niemiec, Włoch i Hiszpanii, i zmarginalizowanie pozostałych krajów?
- To jest troszkę straszenie tych mniejszych krajów przez te największe. Posłużę się przykładem ze świata sportu. Swego czasu największe kluby piłkarskie spotkały się, by postraszyć UEFA, która nie chciała zreformować rozgrywek Ligi Mistrzów. Kluby zagroziły stworzeniem własnych rozgrywek. W efekcie słabsze kraje uległy, w Lidze Mistrzów grają po trzy lub cztery drużyny z takich krajów, jak Niemcy, Włochy czy Hiszpania. I podobnie jest w Unii Europejskiej. Działanie największych państw należy odbierać jako straszenie, a nie realny projekt. Natomiast Polska mogłaby to wykorzystać i stać się rzecznikiem mniejszych państw Unii Europejskiej. To wymaga jednak myślenia strategicznego. Niestety, choć cenię niektóre działania prezydenta czy szefa MSZ, są to ruchy doraźne, strategii na razie nie widać.
Zobacz także: Sławomir Jastrzębowski komentuje: kiedy nerwy puszczają, opadają maski