"Super Express": - Gdyby nie śmierć naszych żołnierzy, wielu Polaków zapewne nie pamiętałoby, że wciąż jesteśmy obecni w Afganistanie.
Gen. Roman Polko: - Rzeczywiście, przypominamy sobie głównie po tragediach i zapominamy dwa dni po nich. Zapominamy o obietnicach polityków: premierów i ministrów. Nie rozliczamy ich za brak strategii. Co pół roku wysyłamy kolejną zmianę żołnierzy, którzy kompletnie nie pasują do tamtejszych zagrożeń. Tam potrzebne są dziś siły specjalne, które przejmą inicjatywę.
- Politycy zapowiadają zmiany...
- Deklaracje padają słuszne, ale kiedy je zrealizowano? Podkreśla się, że trudno budować Afganistan na bagnetach. Że ważny jest aspekt ekonomiczny i społeczny. Trzeba się wsłuchać w miejscową ludność. Nie wątpię, że politycy przyznają to także i po tej tragedii. Powiedzą i zapomną. Do czasu kolejnych ofiar. Tymczasem wojna w Afganistanie jest już nie do wygrania.
- NATO przegrało w Afganistanie?
- Zachód przegrał. I przegrał już jakieś 7 lat temu. I albo mówimy, że sytuacja jest tam dobra - i zwiększamy wsparcie cywilne i humanitarne. Albo mówimy, że sytuacja jest zła - więc żołnierze powinni zostać i nie wycofywać się. Na czym ta pomoc Afganistanowi dziś polega? Na walce do ostatniego Afgańczyka?! Nie powinniśmy budować sztucznego tworu według zachodniego wzorca. Pozwólmy, by Afgańczycy kształtowali swoje państwo sami.
- Wspomniał pan o politykach. Wytknie pan winnych palcem?
- Niemal wszyscy rządzący od początku konfliktu. Już za rządów SLD, kiedy ugrzęźliśmy w Iraku, nie chcieli się skupić na nim. Roztaczali wizje równoczesnego przejęcia dowodzenia misją w Afganistanie. Bez wyobraźni, nie zdając sobie sprawy, że własna strefa to nie tylko wojsko, ale pomoc humanitarna, budowa administracji, odbudowa rolnictwa i gospodarki. W przeciwnym wypadku ludność wróci do narkobiznesu. Skończyło się na patrolach wojska, które nie wiadomo czego i kogo chroni.
- Był pan przez pewien czas szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Mówił pan to wówczas politykom?
- Wtedy skupialiśmy się głównie na Iraku. I udało się odbudować pozycję w tym kraju. A doszło tam do sytuacji, w której sztabowcy stanowili 80 proc. misji, a "indian" do zwalczania terroryzmu było 20 proc.! Wręcz przepytywałem wówczas decydentów na temat realizacji misji w Afganistanie. Mieliśmy już wówczas świadomość, że najlepszy czas stracono. Niestety, politycy wolą PR. Dziś też słyszymy, że Afganistan to misja szkoleniowa. Tyle że od tego nie przestaje być wojenna.
- Premier Tusk i Bronisław Komorowski zapowiedzieli wycofanie się z Afganistanu...
- I w tym samym momencie ich minister Bogdan Klich ogłosił wzmocnienie misji! Ewidentnie sprzeczne sygnały. Wyznaczanie kolejnych dat: 2013, 2014 rozśmiesza Afgańczyków. Niestety, wina leży nie tylko po stronie polityków...
- Także po stronie armii?
- Niestety, tak. W USA widać generałów, którzy żywo dyskutują na temat kształtu i problemów misji. W Polsce z ich strony słyszę tylko stukanie obcasami przed politykami. Przez całe 10 lat obecności w Afganistanie Polska nigdy nie przejęła najważniejszych, flagowych stanowisk! Wysyłamy żołnierzy, to zadbajmy o sens tej misji.
- Obecnie jest już bezsensowna?
- W tej chwili żołnierze są w Afganistanie tylko po to, by ratować honor i sens tego, co robili do tej pory. By krew przelana do tej pory nie poszła na marne. Żołnierze walczą świetnie, ale decydenci - i apeluję o to do nich, powinni zwiększyć zaangażowanie gospodarcze i humanitarne.
- Budżet wojsk w Afganistanie jest większy niż budżet Afganistanu jako państwa.
- Dużo większy. Ludzi nie przekona się pomocą ludzi w mundurach. Rozmawiałem z Janiną Ochojską i zgadzam się z nią, że w oczach Afgańczyków skuteczniejsi są cywile. Może pieniądze na nasze wojska powinny być przekazywane na organizacje humanitarne? Politycy wolą jednak wymyślać pseudostrategie, które kończą się wysyłaniem kolejnych żołnierzy i ich śmiercią.
Gen. Roman Polko
Były szef BBN, były szef GROM-u