"Super Express": - Ponad dwa lata po katastrofie smoleńskiej i licznych zapewnieniach ze strony BOR, że nie doszło z jego strony do żadnych zaniechań 10 kwietnia 2010 roku, prokuratura postanowiła w najbliższy poniedziałek postawić w stan oskarżenia b. wiceszefa BOR gen. Pawła Bielawnego. Pytanie tylko, czy nie staje się on w całej tej sprawie kozłem ofiarnym?
Gen. Roman Polko: - Trochę tak to wygląda, bo trudno zrozumieć, czemu za błędy instytucji ma odpowiadać zastępca szefa, a nie sam szef. Głowa firmy zawsze odpowiada za to, jak instytucja funkcjonuje i za efekty jej działalności. I nieważne w tym momencie, co mówiły wówczas przepisy, które najczęściej w Polsce bardzo rzadko nadążają za rzeczywistością. Może w BOR działali zgodnie z regulaminem, ale liczą się efekty. A te były tragiczne i Biuro Ochrony Rządu po prostu się nie sprawdziło.
- Seria awansów w tej instytucji po 10 kwietnia może świadczyć, że było inaczej...
- Jeżeli już o czymś to świadczy, to o tym, jak patologiczna jest obecnie sytuacja w BOR. Przecież postawiony w stan oskarżenia gen. Bielawny awans na stopień generalski również otrzymał po katastrofie smoleńskiej! Przed 10 kwietnia był pułkownikiem. I to już zakrawa na schizofrenię, bo na jakiej podstawie przydzielane są awanse w tej instytucji?! Przecież de facto Bielawny został generałem za to, za co jest teraz sądzony!
- Dlaczego tak to wygląda?
- Myślę, że w BOR zabrakło refleksji i pokory. Skoro wszystko według nich było w porządku, zgodne z przepisami, a jednak doszło do takiej tragedii, to może warto było podać się do dymisji? Bo co najmniej - mówię to ironicznie - zabrakło tzw. żołnierskiego szczęścia. Co najmniej...
- Chyba jednak zabrakło czegoś więcej, bo zarzuty prokuratury wobec BOR są miażdżące - absolutny brak rozpoznania lotniska, zero przygotowania do sytuacji kryzysowej, morze zaniedbań i totalna amatorka. Myślenie, że jakoś to będzie. Taki obraz rysuje prokuratura.
- I jest on, niestety, prawdziwy. To zatrważające, bo przed, w trakcie i po katastrofie działano niewłaściwie. Na każdym etapie zabrakło myślenia w kategoriach odpowiedzialności. I jest to kontynuowane nawet po Smoleńsku. Bo jeżeli dowódcy, którzy są winni takim przewinom, dostają awanse, to jaki sygnał jest wysyłany ludziom? Totalna nieodpowiedzialność popłaca. Nigdy nie zapłacisz za swoje przewiny, bo - przecież - w zasadzie nic się nie stało. A mówimy o śmierci 96 najważniejszych osób w państwie...
- Czyli Smoleńsk nie stał się pana zdaniem żadnym przyczynkiem do przeprowadzenia głębszych zmian w polskich służbach wojskowych, bezpieczeństwa?
- Niestety, ja żadnych pozytywnych zmian nie zaobserwowałem, a co więcej - widzę zmiany na gorsze. Decyzja o zamknięciu 36. Pułku Lotnictwa Transportowego była błędem, bo teraz polskie VIP-y latają samolotami pasażerskimi. To totalna prowizorka, kolejny zresztą raz. A wyobraźmy sobie sytuację, w której kontakt z premierem czy prezydentem musi być natychmiastowy, a oni akurat są w locie rejsowym? To, co zrobiono, nie było żadnym rozwiązaniem problemów.
- Rozumiem więc, że krytycznie podchodzi pan do zmian zachodzących w polskiej armii...
- Ale nikt, naprawdę nikt, kto zna się na wojsku, nie może podchodzić do nich pozytywnie! Armia zamieniła się w poligon działań PR-owych. Przeczytałem ostatnio na jednym z wojskowych forów, że Adam Małysz ma uczyć żołnierzy techniki jazdy. To bardzo ładny obrazek, ale na Boga - od armii musimy oczekiwać profesjonalnego szkolenia, a nie eventów medialnych.
- Można powiedzieć, że otwarcie na PR jest elementem profesjonalizacji armii...
- Które kończy się pomysłami rzędu rozwiązania zasłużonej i niezwykle ważnej 7. Dywizji Powietrznodesantowej. Dzięki Bogu, skończyło się tylko na pomyśle, ale to, że w ogóle coś takiego przyszło komuś do głowy, zatrważa. A nie jest to jedyna tego typu informacja. To wszystko wpływa na nastroje w armii, które są fatalne. Zamiast armię profesjonalizować, my ją obecnie demoralizujemy. I to jest straszne.
Gen Roman Polko
Były szef BBN, były szef GROM