Gen. Gromosław Czempiński: Odsunąć winnych z BOR

2013-07-16 4:00

Zachowanie funkcjonariuszy BOR komentują byli szefowie służb.

"Super Express": - Rzut jajkiem w prezydenta w Łucku to zwykły incydent czy sygnał, że życie Bronisława Komorowskiego nie jest odpowiednio chronione?

Gen. Gromosław Czempiński: - Całe szczęście - tylko niegroźny incydent.

- Co nie zadziałało, że do niego doszło?

- Myślę, że współpraca między służbami polskimi i ukraińskimi, choć w głównej mierze winę za incydent należy przypisać Ukraińcom. Nie rozumiem, w jaki sposób taka osoba jak ten mężczyzna mogła znaleźć się w pobliżu polskiego prezydenta. Jak nie zauważono jego plecaka i tego, co w nim ma, jak jego zachowanie mogło nie budzić żadnych podejrzeń?

- A jednak się znalazł.

- To wszystko leżało w kompetencjach ukraińskich służb. Tak to zresztą jest zawsze w przypadku wizyt międzynarodowych. Główny ciężar zabezpieczenia miejsca pobytu, w tym wypadku prezydenta RP, spoczywa na barkach strony przyjmującej.

- Polska strona zachowała się wzorcowo?

- W tym wypadku nasze służby nie powinny dopuścić do zamachnięcia się napastnika. Ręka, w której trzymał on jajko, powinna zostać powstrzymana, a napastnik powalony na ziemię.

- Zabrakło refleksu?

- Tak, pojawiło się rozluźnienie w szeregach ochrony pana prezydenta, na które nie mogła sobie ona pozwolić. Szczególnie w takiej sytuacji, kiedy prezydent przebywa w tłumie, trzeba zachować najwyższą czujność, gdyż w każdej chwili można spodziewać się ataku. Tym bardziej że nie było tajemnicą, iż nie wszyscy na Ukrainie byli zadowoleni z wizyty Bronisława Komorowskiego w Łucku.

- Partia Swoboda, która odwołuje się do pamięci UPA i odrzuca naszą interpretację wydarzeń na Wołyniu, zapowiadała protesty. Można więc było spodziewać się najwyższego zagrożenia.

- Właśnie. Przecież proszę sobie wyobrazić, że napastnik miałby w ręku nie jajko, ale kamień. Ale jak powtarzam, to Ukraińcy mieli zadanie nie dopuścić do prezydenta tej osoby.

- Nasze służby nie powinny mieć do nich ograniczonego zaufania?

- Pamiętajmy, że nie jesteśmy w stanie ściągnąć takiej ilości służb, aby całkowicie przejąć odpowiedzialność za bezpieczeństwo. Robią tak Amerykanie, ale pamiętamy ostatnią wizytę Baracka Obamy w Polsce, kiedy wyłączono całe ciągi ulic, po których przejeżdżała jego limuzyna, przez co całkowicie odizolowano społeczeństwo od prezydenta. Nie uważam, żeby to była najlepsza metoda, gdyż sprawiło to wrażenie, że Obama przyjechał do wrogiego kraju. Takie samo byłoby wrażenie, jeśli tak postępowalibyśmy na Ukrainie. Dlatego trzeba polegać na stronie przyjmującej, ale nasze służby muszą być bardziej czujne.

- Kiedy w 1997 roku Aleksander Kwaśniewski bawił w Paryżu, aktywiści Ligii Republikańskiej obrzucili go jajkami. Z posadą musiał pożegnać się ówczesny szef BOR, gen. Mirosław Gawor. Tym razem też polecą głowy?

- Nie sądzę. Pamiętajmy, że w czasie wizyty prezydenta Kwaśniewskiego gen. Gawor był na miejscu. Dlatego obarczono go bezpośrednią odpowiedzialnością za ten incydent. W Łucku płk Klimka nie było. Same założenia ochrony tej wizyty były zresztą dobre, ale na Ukrainie zapomniano, że sytuacja jest dynamiczna i trzeba szybko reagować na to, co się dzieje wokół prezydenta.

- W takim razie spodziewa się pan, że obecni przy prezydencie oficerowie poniosą konsekwencje?

- Myślę, że zostaną odsunięci od ochrony prezydenta. Tu wymaga się najwyższych standardów.

- BOR-owiec jak saper - myli się tylko raz?

- (Śmiech) Można tak powiedzieć.

Gen. Gromosław Czempiński

Były szef UOP