"Super Express": - Putin ma wolną rękę w sprawie wysłania wojsk na Ukrainę. To ogromna manifestacja bezkompromisowości Kremla. Pytanie tylko, czy prezydent Rosji wykorzysta ten argument w swojej rozgrywce o wpływy na Ukrainie. Jak pan uważa?
Gen. Bolesław Balcerowicz: - Interwencji zbrojnej Rosji, poza Krymem, raczej bym się nie spodziewał. Przy czym interwencja na Krymie wcale nie jest potrzebna, bo de facto ona już trwa. W istocie na obecną chwilę Rosja nie potrzebuje na półwyspie niczego więcej. Może co najwyżej wzmocnić obecne już tam wojska, ale raczej w sposób nieznaczny i bez szumnych zapowiedzi. Scenariusz krymski został już zresztą napisany w Osetii i Abchazji w 2008 r. Putin konsekwentnie korzysta z precedensu, który sprowokował sam Zachód, dając niepodległość Kosowu.
- Skoro Rosja celuje w Krym, na którym i tak już militarnie miesza, to po co Putinowi zapowiedź wysłania wojsk na Ukrainę?
- Myślę, że to po prostu element gry, którą Rosja prowadzi z Zachodem. Nie bardzo widzę sens wprowadzania wojsk na wschodnią Ukrainę, tym bardziej że nie bardzo wiadomo, jak głęboko rosyjska armia miałaby tam wkroczyć. A nawet jeśli ktoś jednak chciałby takiej ekspedycji, to trzeba sobie powiedzieć, że Rosjanie z militarnego punktu widzenia nie są na nią przygotowani. Taką operację przygotowuje się bowiem dłuższy czas. Przypomnę, że marsz na Gruzję planowano kilka miesięcy.
- W sztabie generalnym armii rosyjskiej nie ma gotowych planów takiej operacji, po które teraz można by sięgnąć?
- Moim zdaniem nie ma. W ogóle dynamizm sytuacji na Ukrainie zaskoczył Rosję, która nie była gotowa na obalenie Janukowycza i nie miała przygotowanego planu B.
- Ten dynamizm uchronił Ukrainę przed interwencją wojskową przynajmniej na wschodzie kraju?
- Tak, podzielam pańskie spostrzeżenie. Z kolei w kwestii Krymu Ukraina została osaczona przez Rosję. Cokolwiek zrobi, będzie to złe rozwiązanie. W wymiarze militarnym jakiekolwiek wzmacnianie obecności ukraińskich wojsk na półwyspie byłoby absolutnie na rękę Kremlowi. On bowiem nadal oficjalnie nie interweniuje, ale broni swoich żołnierzy i miejscowych Rosjan przed ukraińską agresją. Saakaszwili w 2008 r. popełnił ten błąd, że dał się Rosji sprowokować. Ukraina szczęśliwie na razie zachowuje zimną krew.
- Czy pana zdaniem jest pole dla wojskowej demonstracji siły przez Zachód, która miałaby powstrzymać działania Rosji na Krymie? James F. Jeffrey, zastępca doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego w administracji George'a W. Busha, sugeruje, żeby NATO rozmieściło wojska przy granicy polsko-ukraińskiej. Może jakimś rozwiązaniem byłoby demonstracyjne wpłynięcie amerykańskich okrętów na Morze Czarne?
- Po pierwsze, nie wiem, czy taka demonstracja siły powstrzymałaby Władimira Putina. A po drugie, nie widzę u Amerykanów, czy kogokolwiek na Zachodzie, woli, by rozpętać jeszcze większą awanturę. Tym bardziej awanturę militarną z Rosją. Stany Zjednoczone nadal liżą rany po Iraku i Afganistanie. Proszę popatrzeć, jaką wstrzemięźliwość Amerykanie przejawiali wobec Kaddafiego czy Assada. Jeśli chodzi więc o środki militarne, trudno ich oczekiwać. Wydaje mi się zresztą, że siłą niewiele uda się zrobić. Rosję trzeba osaczyć w inny sposób - politycznie i ekonomicznie.
- Może być tak, że brak reakcji Zachodu w sprawie Krymu i cicha ofensywa Rosji na półwyspie, że będziemy tu mieli do czynienia z tzw. zamrożonym konfliktem, czyli sytuacją, kiedy akcja militarna ucichnie, ale nie dojdzie do żadnego rozwiązania politycznego?
- To całkiem możliwe. Tym bardziej że Rosja ma to już przećwiczone w mołdawskim Nadniestrzu oraz we wspomnianej Abchazji i Osetii. Razem z Krymem Putin miałby piękny łańcuszek takich terytoriów na południowym wschodzie Europy.
- Z naszej rozmowy wynika, że wbrew obawom wielu nie będziemy więc mieli kolejnej wielkiej wojny i starcia cywilizacji...
- Moim zdaniem nic takiego nie będzie miało miejsca. Oczywiście zaobserwujemy pogorszenie stosunków między Zachodem a Rosją, ale Francja nadal będzie sprzedawać swoje okręty Rosji, a Nordstream nadal będzie pompował gaz do Niemiec.