Port morski Gdynia

i

Autor: Archiwum POLONA Port morski Gdynia

Największy mit II RP

Gdynia – wielki sukces czy wielka katastrofa społeczna? Nieznane oblicze "miasta z morza"

2022-11-12 5:00

Gdynia – miasto z morza, polskie okno na świat, symbol sukcesu II RP. Za tą już niemal stuletnią opowieścią o narodzinach i rozwoju Gdyni kryje się przykra historia biedy, wykluczenia i zniszczonych marzeń tych, którzy w mit Gdyni uwierzyli. Jak wyglądało miasto, które miało być odpowiedzią II RO na Gdańsk? W rozmowie z Tomaszem Walczakiem mówi o tym Grzegorz Piątek, autor książki „Gdynia obiecana”.

Mit Gdyni stworzony w II RP ma się dobrze do dziś. „ Myślę, że łatwo nam w ten mit dziś uwierzyć, ponieważ do naszych czasów dotrwało to, co mit potwierdza – piękne kamienice modernistyczne w centrum, piękne – również modernistyczne – gmachy użyteczności publicznej, wille. Natomiast to, co było rzeczywistością dla większości ówczesnych mieszkanek i mieszkańców Gdyni, czyli slumsy, budy i baraki, błoto, brak latarni, brak prądu i bieżącej wody, zniknęło” – mówi Grzegorz Piątek i opowiada, jak wyglądało życie w przedwojennej Gdyni.

„Super Express”: – „Ulica Krokodyli była koncesją naszego miasta na rzecz nowoczesności i zepsucia wielkomiejskiego. Widocznie nie stać nas było na nic innego, jak na papierową imitację, jak na fotomontaż złożony z wycinków zleżałych, zeszłorocznych gazet” – tak Bruno Schulz pisał w latach 30. XX w. o Drohobyczu. Ale czytając pańską książkę o przedwojennej Gdyni, miałem wrażenie, że ten cytat równie dobrze do niej mógłby się odnosić. Też miała być jak z żurnala, ale niekoniecznie było w niej tak kolorowo.

Grzegorz Piątek: – Drohobycz, który tak przedstawił Schulz, także znacznie urósł dzięki boomowi gospodarczemu. Tam w Galicji boom zawdzięczano nafcie. Gdynia zawdzięczała go portowi. Z małej rybacko-rolniczej wioski urosła stukrotnie, stając się jednym z największych miast II RP. Ten boom miał swoje dobre strony, dzięki któremu wyrósł kawałek nowoczesnego miasta i port, który podziwiali wszyscy. Niemniej, towarzyszyła temu masa problemów i nierówności, które martwiły i ówczesnych społeczników, i dziennikarzy, i polityków. Mieliśmy jednak też agresywną propagandę sukcesu, która ignorowała problemy i podkreślała to, co się udało. Nawet jeśli korzystali z tego wyłącznie nieliczni.

– Mit o mieście z morza, mieście z marzeń, który wówczas powstał, ma się dobrze także dziś. Niezwykła wydaje się jego siła.

– Myślę, że łatwo nam w ten mit dziś uwierzyć, ponieważ do naszych czasów dotrwało to, co mit potwierdza – piękne kamienice modernistyczne w centrum, piękne – również modernistyczne – gmachy użyteczności publicznej, wille. Natomiast to, co było rzeczywistością dla większości ówczesnych mieszkanek i mieszkańców Gdyni, czyli slumsy, budy i baraki, błoto, brak latarni, brak prądu i bieżącej wody, zniknęło. Trzeba jednak pamiętać, że jeszcze w połowie lat 30. XX w. połowa gdynian żyła bez prądu, co nawet na warunki dość zacofanego kraju, którym była II RP, było bardzo niskim wynikiem.

– Wielu mieszkańców mieszkało na osiedlach baraków, które rodziły jednak skojarzenia z wielkim światem, który zaglądał do portu w Gdyni: Pekin, Budapeszt, Abisynia, Meksyk. Z bajkowymi skojarzeniami nie miały jednak nic wspólnego.

– To ironiczne nazwy, które wskazywały, że te „dzielnice” są gdzieś daleko, poza nowoczesnym centrum, niemal na drugim końcu świata, a przy okazji czyniły wszechobecną w nich biedę egzotyczną, nie naszą, nie polską. Zwalniały wręcz z odpowiedzialności za tę biedę. To Polska jako państwo ją jednak stworzyła. Uruchomiła gigantyczny projekt, jakim była budowa portu w Gdyni, i nie pomyślała o tym, żeby wykupić tereny pod budowę centrum i mieszkań dla przybywających do niej osadników. A przecież było wiadomo, że ci ludzie będą napływać jedni za drugimi. Z jednej strony budowano więc mit miasta sukcesu, miasta nowej szansy, które wabiło ludzi do Gdyni. Z drugiej zostawiano ich samych sobie.

– No właśnie, mamy trochę wyobrażenie Gdyni jako miasta zaprojektowanego od linijki, które według nakreślonych zawczasu planów harmonijnie się rozwijało. Plany rzeczywiście istniały, ale żywiołowość rozwoju miasta zawsze je wyprzedzała.

– Gdynia uzyskała prawa miejskie w 1926 r., ale faktycznie rozwijała się już od paru lat. Była już całkiem sporym miasteczkiem, które rosło sobie spontanicznie, kiedy uzyskała prawa miejskie i plan urbanistyczny. Plany zawsze ścigały się z czasem. To zawsze była wojna planu z żywiołem. A największą przeszkodą w tym, by plany realizować, było to, że państwo nie wykupiło terenów pod budowę miasta i rozwijało się ono na prywatnych działkach. Rządziło już więc prawo rynku i spekulacji. Państwo, by zbudować pocztę, szkołę czy inny gmach publiczny, musiało grunta pod nie nabywać już po cenach rynkowych od prywatnych właścicieli.

– Dziś trochę też zapominamy, że istniejąca już wioska Gdynia wcale nie była skazana na to, by zostać portem i polskim oknem na świat, jak się o niej mówiło. W tej roli rozważano choćby Tczew. Jak to się stało, że zwyciężyła jednak Gdynia?

– Na pewno warunki terenowe. Gdynia była położona w podmokłej dolinie, która wcina się w ląd, i dość łatwo było tam zbudować baseny portowe. Ważne było też spokojne morze – Mierzeja Helska osłania zatokę od niespokojnych fal Bałtyku. Co niemniej ważne, dość łatwo dało się zbudować połączenie kolejowe omijające tereny Wolnego Miasta Gdańska. W Tczewie trzeba by dodatkowo zbudować kanał lub pogłębiać ogromnym kosztem Wisłę, by zapewnić dostęp do niego statkom pełnomorskim.

– Kiedy wykuwała się ta decyzja, w wielkie dzieło budowy portu w Gdyni włączyli się nobliwi intelektualiści, wśród nich Stefan Żeromski, który cenił sobie to miejsce, zanim jeszcze ogarnęło je szaleństwo budowlane.

– Gdynia miała swoich entuzjastów – gdyniarzy. Byli to ludzie, którzy przyjeżdżali tam na wakacje, niektórzy jeszcze przed I wojną światową. Ta fama, którą tworzyli na czele z Żeromskim, wyprzedziła prawdziwy rozwój miasta. Żeromski widział początki budowy portu – jakieś drewniane konstrukcje wystające z błota, drewniane molo wcinające się w morze. Niemniej także dzięki jego podniosłym słowom – wierzył, że Polska powinna umacniać się na Bałtyku i Pomorzu – zbudował ducha przyszłej Gdyni.

– No właśnie, poza samym portem i miastem budowała się wtedy tożsamość Polski jako państwa związanego z morzem. Ono nigdy wcześniej w polskiej świadomości nie było głęboko zakorzenione. Gdańsk, nawet w czasach I RP, był jednak nieco obcy.

– Gdynia miała tutaj zasadnicze znaczenie. Ona była dowodem na to, że ponieważ port rozwijał się wspaniale i nasz handel zagraniczny w latach 30. szedł przez nią, jest sens pchać się nad morze i wychodzić z niego w świat. Zresztą nie za bardzo mieliśmy inną możliwość, bo granice lądowe często były pozamykane przez konflikty z sąsiadami. Zwykli ludzie niekoniecznie musieli wierzyć w sens tego na swój sposób szaleńczego pomysłu budowy nowego portu. Zwłaszcza że jako naród byli jednak bardzo lądowi. To zresztą było moje odkrycie w czasie pracy nad książką, że morze nie istniało w polskiej literaturze, malarstwie, polskiej wyobraźni. Byliśmy ludźmi lądowymi, osiadłymi – chłopami, ziemianami, którzy nie mieli tradycji handlu morskiego i smykałki do niego. Gdynia pomogła wychować całe pokolenie przedwojennych Polaków na ludzi bardziej morskich.

– Polska podróż nad morze to spotkanie z miejscową ludnością – Kaszubami, których nie do końca za Polaków uważano. Wymownym tego przejawem było to, że już przed wojną, jak pan zwraca uwagę, łatwiej nad morzem było kupić jako pamiątkę ciupagę niż lokalne rękodzieło. To była forma kolonizacji?

– Trochę to kolonizację przypominało. Kaszubów traktowano z nieufnością. Chodzili do niemieckich szkół, posługiwali się nie kanoniczną polszczyzną, ale swoim językiem i Polakom przybywającym z głębi kraju wydawali się nie do końca polscy. Uważano więc, że to bardzo ważne, żeby właśnie Polacy z interioru zasiedlali Gdynię, kupowali ziemie, robili interesy i z Gdyni robili miejsce jednoznacznie polskie. Natomiast warto w tym miejscu zaznaczyć, że Kaszubi na Gdyni zrobili świetny interes.

– W jakim sensie?

– To właśnie kaszubskie rodziny, które miały ziemię we wsi Gdynia, potem sprzedawały ją z zyskiem. W ciągu jednego pokolenia na obrocie ziemią wyrosły gigantyczne fortuny. Tak naprawdę nieruchomości były wręcz lepszym biznesem niż morze i związany z nim handel.

– Pierwszym sztandarem polskości był nieistniejący już dziś dworzec kolejowy – w duchu przypominający ziemiański dworek gdzieś ze wschodnich rubieży Rzeczypospolitej. Skąd tego typu architektura?

– Nie było to rysem typowo gdyńskim. To samo było w Wielkopolsce czy na Śląsku. Kiedy trwał konkurs na gmach Sejmu Śląskiego w Katowicach, w jego warunkach wpisano zastrzeżenie: styl gotycki wyklucza się. Nie można było stosować motywów, które w jakikolwiek sposób mogły kojarzyć się z niemieckością. Tak samo było w Gdyni. Na początku na cenzurowanym były wszelkie wzorce lokalne pomorskie, ponieważ dla Polaków z głębi kraju wyglądały jak wieś niemiecka, oraz wszystko co gotyckie czy gdańskie było niepoprawne politycznie. Dlatego też potem rozwinęła się tak bardzo architektura modernistyczna. Ona w ogóle odcinała się od jakichkolwiek tradycji, znanych na Pomorzu, i tym bardziej mogła wyglądać polsko, narodowo. Choć oczywiście sam modernizm był ogólnoświatowym trendem architektonicznym, który świetnie się też w Gdynię wpisywał symbolicznie: zaokrąglone narożniki, okrągłe okna przypominające okrętowe bulaje, bryły stylizowane na transatlantyki – wszystko to, co można było spotkać w całej ówczesnej Polsce, ale najlepiej komponowało się z portowym charakterem miasta.

– Niektórzy Gdynię sławili wtedy jako kawałek Ameryki w Polsce, bo się z żywotnością Stanów Zjednoczonych i ich miast kojarzyła. Pan, patrząc na Gdynię z perspektywy czasu, tę amerykańskość przedwojennego miasta dostrzega?

– Absolutnie. Oczywiście, być może było to o tyle na wyrost, że w Gdyni nie powstawały drapacze chmur, ale powstawała nowoczesna architektura. Miasto rosło bardzo szybko. Mówiło się wręcz wtedy o gdyńskim tempie budowy, ponieważ w czasie jednego sezonu budowlanego powstawała okazała kamienica. To w innych częściach Polski się wtedy nie zdarzało. Szybka budowa, szybkie pieniądze, wielka dynamika życia, wszyscy byli skądś i szukali swojej szansy, by wszystko zacząć od nowa – to wszystko było bardzo amerykańskie. Ta amerykańskość miała też swoje drugie oblicze: dzikość, chaotyczność, brutalna walka o przetrwanie. To już mniej romantyczna opowieść o Gdyni.

– Gdynia była mitem, ale była też obietnicą, w którą wielu uwierzyło i jechało do niej szukać szczęścia. Niewielu było ono dane.

– Owszem, Gdynia, nawet tak dynamicznie rozwijająca się, nie była w stanie udźwignąć gigantycznego polskiego bezrobocia. Propaganda sukcesu Gdyni docierała do ludzi skuteczniej niż rzetelna informacja o rzeczywistości życia w mieście. Urzędnicy wydawali komunikaty, by do Gdyni się nie pchać, czasami ludzi z niej zawracano. Niektóre gazety katastrofę społeczną towarzyszącą chaotycznemu rozwojowi miasta opisywały, ale w miejsce jednych – tych, którzy uciekli lub których wysiedlono – zaraz pojawili się inni.

– Co ich spotykało na miejscu?

– Niskie zarobki, nadmiar rąk do pracy i żyłowanie pracowników portowych, którzy nie dość, że zarabiali mało, by tworzyć przewagę konkurencyjną gdyńskiego portu, mieli też krótsze urlopy niż inne branże. Jakby tego było mało, życie w ówczesnej Gdyni było też potwornie drogie, ponieważ była najdroższym miastem w kraju, jeśli chodzi o koszty wynajmu mieszkań, których zawsze było za mało, i ceny podstawowych towarów, których dostarczenie do miasta było bardzo drogie ze względu na położenie miasta na końcu sieci transportowej. Jakby tego było mało, ceny windował też sezon letni – pojawienie się tłumów letników podnosiło czynsze i ceny w sklepach. Dla większości mieszkańców Gdyni – stałych czy tymczasowych – miasto nie było rajem na ziemi, jak go sobie czasem wyobrażamy, ale miejscem brutalnej walki o przetrwanie.

Rozmawiał Tomasz Walczak

 Gdynia obiecana. Miasto, modernizm, modernizacja 1920-1939autor: Piątek Grzegorz

i

Autor: Wydawnictwo W.A.B. "Gdynia obiecana. Miasto, modernizm, modernizacja 1920-1939"autor: Piątek Grzegorz