"Super Express": - Za chwilę zaprzysiężenie Donalda Trumpa na 45. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Podobno to kiepskie rozpoczęcie marnego roku dla światowej polityki. Jak tam nastroje w Ameryce?
Prof. James K. Galbraith: - Podejrzewam, że nie lepsze niż w waszym kraju. Też macie ciekawą władzę.
- Zależy, kogo zapytać. Na pewno dawno nie było tak wesoło, a satyra polityczna dawno nie kwitła jak przez ostatnie półtora roku.
- Jeśli macie w Polsce ludzi z nadwyżką poczucia humoru, to może moglibyście wysłać kilku do nas? Bardzo by nam to pomogło.
- A co z waszymi komikami? Mam wrażenie, że oni są największymi wygranymi ostatnich wyborów, bo dawno nie mieli tylu dobrych tematów do żartów.
- To prawda. Zastanawiam się, jak oni to robią, bo ich widownia kompletnie straciła poczucie humoru. Legenda głosi, że wielki amerykański komik i autor piosenek Tom Lehrer w czasie rządów Nixona zawiesił swoją karierę, bo z ówczesnego świata nie dało się zrobić już parodii. Sam był swoją parodią.
- Miało chodzić o pokojowego Nobla dla sekretarza stanu Nixona Henry'ego Kissingera. Stwierdził nawet, że wraz z tą decyzją satyra umarła.
- Mam nadzieję, że obecni komicy przetrwają Trumpa.
- Henry Kissinger wrócił jako doradca Trumpa.
- (śmiech) Miejmy nadzieję, że tak źle nie będzie.
- Będzie na pewno na bogato. Patrząc na nominantów Trumpa, widać, że krezus goni krezusa.
- Taką mamy doskonałą demokrację, że, jak pan widzi, wszyscy nasi prezydenci są solą tej ziemi i pochodzą prosto z kopalń i hut.
- Znany amerykański historyk Timothy Snyder pańską ironię ujął tak: kiedyś Stany Zjednoczone były demokracją z elementami oligarchii, dziś są oligarchią z elementami demokracji. Administracja Trumpa najlepszym przykładem?
- Najciekawsze w tej administracji jest to, że jest w niej wielu ludzi, którzy są dużo bogatsi niż on sam. Zastanawiam się, jak się z tym czuje. Gabinet Trumpa to jednak nie tylko miliarderzy. To raczej koalicja bogatych biznesmenów i generałów, którą uzupełnia grupa osób będących rodzajem środkowego palca dla środowisk liberalnych.
- Pojawiają się jednak wcale nieodosobnione głosy, że to administracja złożona z miliarderów, stworzona przez nich i dla nich. Nie jest więc to także środkowy palec dla biednych Amerykanów, którzy dali Trumpowi władzę?
- Nie ulega wątpliwości, że dotychczasowe kariery wielu z tych ludzi budzą raczej niesmak. To, jaką politykę będą prowadzić i w czyim interesie, przekonamy się dopiero, kiedy obejmą swoje urzędy. Wbrew dotychczasowej praktyce bogaci członkowie zarządów wielkich korporacji przejmują bezpośrednio władzę. Do tej pory raczej delegowali do rządu ludzi, którym, ich zdaniem, mogli zaufać. Co prawda mamy bardzo konserwatywny Kongres opanowany przez Republikanów, którzy wybór Trumpa odebrali jako powtórne przyjście ikony libertarianizmu Ayn Rand, ale nie jest jednak wcale pewne, że te nastroje udzielą się Białemu Domowi.
- Dużo tych niewiadomych.
- Bo do władzy dochodzi kompletnie nieprzewidywalny człowiek i tak naprawdę wszystko może się zdarzyć. Perspektywy są raczej ponure, ale po owocach ich poznamy. Obserwowałem już dwie konserwatywne kontrrewolucje - jedną w 1981 roku, drugą w 1994 roku. Obie jednak się samoograniczały. Nowe władze nie miały bowiem zdolności, by przeprowadzić to, co chciały. Musiały wręcz mydlić oczy swoim zwolennikom, żeby jakoś uniknąć odpowiedzi na pytania, czemu nie wywiązują się ze swoich obietnic. Może się więc okazać, że groźba cofnięcia nas do wieków średnich po prostu się nie spełni.
- Trump to w dużej mierze efekt neoliberalnej rewolucji, która uderzyła w zwykłych Amerykanów. Z tych samych powodów w posadach chwieje się Unia Europejska, co udowodnił Brexit, a mogą potwierdzić wybory w kluczowych państwach Wspólnoty, szczególnie we Francji. Unia miała szansę zreformować się po kryzysie z 2008 roku, ale - co udowodnił sposób, w jaki rozwiązano problemy Grecji - nie była w stanie wykrzesać z siebie zmian. Był pan zresztą świadkiem greckiej tragedii jako doradca Janisa Varufakisa. Poznał pan sposób myślenia europejskich elit. Uratują Europę?
- Bankructwo i upokorzenie Grecji pokazało wyraźnie, że brukselskie elity i liberalne rządy państw członkowskich nie będą tolerować istnienia prawdziwie lewicowego rządu w Unii Europejskiej. Był to wyraz ich pogardy wobec demokratycznych procedur w państwach członkowskich. To musiało zniechęcić wielu mieszkańców Wspólnoty wobec projektu europejskiego. Ten kryzys tożsamości nakłada się teraz na wyraźne znudzenie Trumpa Unią Europejską. Coraz bardziej istotne staje się więc to, co już jakiś czas temu powinno było się wydarzyć.
- Co takiego?
- Kanclerz Merkel powinna zostać przywódczynią Europy.
- Nie wiem, czy nie jest to przepis na dalszy rozkład Unii Europejskiej.
- Jakkolwiek nie zawsze zgadzam się z jej polityką, to pani kanclerz jest jedynym politykiem w Europie, który ma jakiekolwiek szanse na uratowanie projektu europejskiego. Oczywiście jest ograniczona faktem, że wybierana jest przez Niemców, ale jej rola w historii europejskiej polityki jest znacznie większa.
- Myśli pan, że rozumie swoją rolę i fakt, że Europę może uratować tylko zmiana polityki gospodarczej? Umówmy się, że w sprawie Grecji pokazała w tej materii dużą ignorancję.
- Uważam, że zbyt ostro ją pan ocenia. Demokratycznie wybrani politycy działają w granicach tego, co jest możliwe do zrobienia, i tego, co może im ujść na sucho. Politycznie sprawa Grecji nie była w Niemczech łatwa do rozwiązania. Niezależnie, co kanclerz myślała o tym kryzysie, musiała mierzyć się z ogromną presją niemieckich mediów, opinii publicznej i żelazną ręką ministra finansów Wolfganga Schäuble. Nie wyciągałbym więc daleko idących wniosków z tego, co do tej pory zrobiła. Na korzyść Merkel i zachętą do odważnych reform mogą być dwie rzeczy.
- Jakie?
- Po pierwsze, po spodziewanym odsunięciu się Trumpa od UE i nieuchronnym skonfliktowaniu się z nim europejscy przywódcy będą się gromadzić wokół Angeli Merkel. Po drugie, jeśli wygra wrześniowe wybory do Bundestagu, będzie to jej czwarta kadencja. Piątej raczej już nie będzie. Zdając sobie z tego sprawę, będzie mogła prowadzić odważniejszą politykę. A jak wspomnieliśmy na początku, to będzie trudny rok zarówno dla Stanów Zjednoczonych, jak i Unii Europejskiej, i odwaga w działaniach będzie niezwykle potrzebna.
Zobacz także: Leszek Miller: Olin w Ameryce