Z fundamentalizmem targającym własne szeregi oraz najtwardszy elektorat mierzy się nie tylko Platforma. Ten sam problem ma Lewica oraz PiS. Ta pierwsza musi lawirować między lewicowymi doktrynerami, stanowiącymi jej jedyny żelazny elektorat, dla którego każde odstępstwo od ortodoksji kończy się frondami, awanturami i wezwaniami do samokrytyki, a chęcią wyjścia poza niewielką, lewicową bańkę w poszukiwaniu wyborców. PiS ma swoich ultrakonserwatystów, katolickich fundamentalistów, nieprzejednanych antykomunistów oraz tę część elektoratu, dla którego zamach w Smoleńsku jest fundamentem tożsamości politycznej.
Oba ugrupowania potrafią jednak jakoś z sobie z tą plemiennością radzić. Lewica – najczęściej po prostu ignorując odruchy fundamentalistyczne i stawiając na realizm celów i środków. PiS z kolei wśród hardcorowych prawicowców potrafił stworzyć poczucie bezalternatywności. Nawet jeśli monopol Kaczyńskiego na prawicy już nie istnieje, wielu nadal uważa, że to jedyna formacja, która cokolwiek z prawicowej agendy może wprowadzić w życie.
Platforma tych umiejętności nadal nie posiadła. Odkąd straciła władzę, podąża śladami największych pisożerców z partii i okolic, którzy – nierzadko wykorzystując swoją silną pozycję w życiu publicznym – stali się nieformalnym biurem politycznym, które wyznacza jej politykom pole gry, poza które nie potrafią wyjść. Nie dziwi więc, że PO jest skostniałą partią jednego tematu: chorobliwej i nie zawsze uzasadnionej nienawiści do PiS, która przysłania im całkowicie rzeczywistość i własne interesy polityczne. Dokąd Platforma nie uwolni się z tej toksycznej relacji z suflerami, będzie, jak oni, pogrążać się w zwykłej śmieszności.