"Super Express": - Wczoraj doszło do spotkania premiera Putina z władzami Unii Europejskiej. Przed wizytą w Brukseli pan i wielu moskiewskich publicystów podkreślaliście, że Rosja nie była do tej pory traktowana przez Unię na równych zasadach. Z Polski wyglądało raczej na to, że chcieliście być traktowani wyjątkowo. Podkreślając, że nie wszystkie zasady imperium dotyczą...
Fiodor Łukjanow: - Nie zgodzę się z tym. Bruksela podchodziła do swoich partnerów z pewną wyniosłością. Wymagała, by respektowano te zasady, które ona sama uznaje za najważniejsze. To mogło sprawdzać się wobec krajów chcących wstąpić do Unii. Ewentualnie wahających się, jak Ukraina. Rosja nie chciała jednak członkostwa. I Kreml nie był w stanie zaakceptować obustronnych relacji opartych na narzucaniu Moskwie brukselskich norm. Większość prób ustanowienia instytucjonalnej współpracy między UE a Rosją padła właśnie z tego powodu. Fiaskiem zakończył się też poprzedni szczyt Barroso - Putin. Teraz ta sytuacja się zmienia.
Patrz też: Rosjanie przyznają się do winy w sprawie katastrofy smoleńskiej. Kontrolerzy lotów powinni zamknąć 10 kwietnia lotnisko
- Zmienia się? W zeszłym tygodniu Parlament Europejski znacznie zaostrzył ton wobec Rosji. Zachodni politycy opisywali stan demokracji i wolności obywatelskie w pańskim kraju słowami, które padają wobec dyktatur. Z niektórymi wolnościami nie jest w Rosji najlepiej...
- Przyznaję, że rosyjska rzeczywistość spotyka się od pewnego czasu z większą krytyką poza granicami, ale coraz częściej także wewnątrz kraju. Ależ jakie to ma znaczenie? Problemem Unii jest to, że wszystko, o czym pan wspomniał, to są tylko słowa. Nigdy nie szły za nimi czyny. Paradoksalnie, pomimo tego ostrego tonu, stosunki Unii z Rosją ulegną w najbliższym czasie znacznej poprawie. Realia są bowiem takie, że Unia nie ma dziś takiego "ekspansyjnego" podejścia do krajów z nią sąsiadujących, jakie dominowało jeszcze kilka lat temu.
- Z czego bierze się ta poprawa?
- Głównie ze słabości Unii. UE nie istnieje na świecie jako gracz polityczny. Grają Francja czy Niemcy, ale nie Unia. We wszystkich krajach biznes naciska na to, żeby gospodarka stała się priorytetem. Europa ma zbyt dużo na głowie: rewolucje w Afryce, kryzys ekonomiczny części swoich członków... W tej sytuacji nie będzie sobie ściągała kolejnego problemu na głowę.
- Po co zatem Europie zaostrzenie tonu? Po co te pohukiwania europosłów czy nawet ONZ o łamaniu praw człowieka w Rosji?
- Po to, żeby politycy upominani przez media w sprawie wartości mogli odpowiedzieć: "Jak to nie reagowaliśmy?!". Po czym wrócą prowadzić interesy gospodarcze. To rutynowa zagrywka. Unia znajduje się dziś też w kryzysie. Traktat z Lizbony miał wzmacniać integralność i rolę UE. Na razie przyniósł jednak odwrotne rezultaty. Od jego wejścia w życie Unia zniknęła z mapy świata jako ważny polityczny gracz. I to się utrwali. Nie widzę w niej woli zmian w "Lizbonie" ani do pracy nad nowym traktatem.
- Czy ta krytyka spływa po Rosjanach tak jak po politykach? Nawet takie opinie, jak rzeczniczki sądu, która przyznała, że wyrok skazujący Chodorkowskiego był przygotowany przez polityków?
- Większość tych opinii istotna jest raczej dla społeczeństw zachodnich. W sprawie Chodorkowskiego Rosjanie są zaś od dawna podzieleni. Ci, którzy twierdzą, że proces był sterowany przez Kreml, uzyskali potwierdzenie swoich przypuszczeń. Zaczęli też żądać wznowienia procesu. Zwolennicy władz i sami politycy podważają zaś wiarygodność pani rzecznik. Nie jestem prawnikiem, ale nie sądzę, żeby jej wystąpienie zmieniło sytuację.
- Kiedyś podobne wystąpienie było jednak nie do pomyślenia.
- To ewidentny sygnał braku konsolidacji władzy. Im bliżej wyborów, tym takich wypowiedzi może być więcej. Powodem jest też nietypowe jak na Rosję "podwójne przywództwo". Mamy oficjalnego prezydenta i obok "nieoficjalną głowę państwa", czyli premiera Putina. To od początku niosło w sobie ryzyko. Do czasu się sprawdzało, ale dziś widać coraz więcej sygnałów braku jedności przywództwa. Putin wciąż dominuje. Ale nie jest tak wszechmocny jak 3 lata temu. Ważniejsze od pytania, kto będzie kolejnym prezydentem, jest jednak to, jak będzie wyglądał układ władzy w kolejnej 6-letniej kadencji prezydenta. Putin nie zniknie. Podobnie Miedwiediew. Dziś nikt, nawet sam Putin nie wie, jak te dwa, a może i trzy ośrodki będą ze sobą współpracowały.
Fiodor Łukjanow
Publicysta rosyjskich mediów, analityk i redaktor naczelny "Russia in Global Affairs"