Debata festiwalem pustych obietnic

2010-06-28 4:00

Pojedynek był wyrównany. Jednak na poziomie wizerunkowym lekką przewagę miał Komorowski. Wyróżniał się na tle Kaczyńskiego gestykulacją oraz większą swobodą. Na końcu wykorzystał stary sprawdzony numer, który po raz pierwszy wykonał Aleksander Kwaśniewski w debacie z Lechem Wałęsą w 1995 roku. Tuż przed końcem debaty pokazał przeciwnikowi tajemniczą kartkę papieru, która miała obciążyć konkurenta.

Trudno w takiej niespodziewanej sytuacji odpowiedzieć na tę zaczepkę. Co więcej, Komorowski zastosował tę samą taktykę, co dwa tygodnie temu wobec Grzegorza Napieralskiego, czyli traktował rywala z wyższością. Co z tego wyjdzie, zobaczymy. Na dwoje babka wróżyła. Mógł - zgodnie z zamysłem - zrobić wrażenie kogoś ważniejszego, ale także kogoś aroganckiego względem rozmówcy.

Natomiast na poziomie merytorycznym zwycięzcy nie było, bo mieliśmy do czynienia nie z konkretami, a bardziej z wymianą frazeologii. Najwięcej autentyzmu było, gdy Kaczyński mówił o katastrofie smoleńskiej. Żadnego z kandydatów nie poznaliśmy od jakiejś innej, nieznanej dotąd strony. Wyborcy raczej nie zmienią swej dotychczasowej opinii o obu kandydatach. Obaj sporo naobiecywali. Zabrakło mi zasadniczego pytania, skąd wezmą pieniądze na finansowanie tych obietnic. Bo to, co widzieliśmy, to nieweryfikowalny, obustronny festiwal obietnic.

Piotr Skwieciński

Publicysta dziennika "Rzeczpospolita"

Nasi Partnerzy polecają