Ostatnio Paweł Rabiej, wiceprezydent stolicy ogłosił, że problem rozwiązano, bo fekalia, które ściekają do Wisły, są ozonowane. Nie wiadomo tylko, czemu w takim razie, nie ozonuje się wszystkich ścieków świata, a buduje koszmarnie drogie oczyszczalnie. Można podejrzewać, że jednak ta metoda nie jest aż tak ekologiczna i zdrowa zarówno dla rybek jak i dla pijących kranówkę.
No ale przecież nie o to miało chodzić. Nie tak miała wyglądać praca panów Trzaskowskiego, Rabieja, Dąbrowy i innych. Oni mieli zajmować się ideologią. Tęczowe tramwaje tolerancji, pogadanki na temat lgbt po szkołach, kulturalne dysputy po strefach relaksu z dykty. A tu rura pękła i - za przeproszeniem – g… wyciekło.
Nie oszukujmy się, z latarnika nie zrobi się hydraulika. Władze Warszawy z dziurawą rurą będą walczyć do końca, i to nie wiadomo czy swojego urzędowania, czy do końca życia tego wszystkiego, co jeszcze w Wiśle poniżej Warszawy przeżyło. Cóż więc panom radzić? By na kryzys odpowiedzieli w swoim stylu. Ideologią. Wystarczy ogłosić, że fekalia spływające do rzeki są fajne, nasze, ludzkie, a nic co ludzkie nie jest nam obce. Zatykanie nosa przed smrodem to nietolerancja i zabobon, bo kto zdefiniował co śmierdzi, a co pachnie?
A także zorganizować fekalny tramwaj i fekalną paradę. Skoro magistrat nie może pozbyć się zatruwającego wszystkich ścieku, niech sprawi by wszyscy ten ściek pokochali.