Powrót Donalda Tuska nic nie da Platformie? - Gdybym nie wierzył, że jesteście gotowi naprawdę do wyjątkowych rzeczy, czynów, to bym nie wracał do polskiej polityki, a dzięki wam, waszej otwartości, gotowości podjęcia razem walki, jestem tutaj dzisiaj na 100 proc. - zaznaczał Tusk w sobotnim przemówieniu, nie ukrywając, co jest celem jego powrotu. Ale czy misja Tuska się powiedzie? Oto temat najnowszego felietonu Igora Zalewskiego w "Super Expressie".
Va bank
No i jest. Wrócił. Na szczęście dla Platformy powrót był bezbolesny. Liderzy potrafili się dogadać, Borys Budka ustąpił i Donald Tusk został uroczyście koronowany.
O ile Platforma jest w euforii i wierzy w moc Donalda Tuska, to cała reszta już nieszczególnie. W powrocie danego premiera widzi się powrót do przeszłości: do niszczącej i nużącej wojny PiS-u z PO, której naprawdę spora liczba Polaków ma po dziurki w nosie. Tymczasem Tusk ma osobiste rachunki do wyrównania i nie krył tego specjalnie w swym inauguracyjnym wystąpieniu. Święta wojna PO z PiS będzie jeszcze bardziej święta a dodatkowo nabierze charakteru feudalnej vendetty. Nic dziwnego, że ten powrót do przeszłości wywołuje raczej mdłości niż ekscytacje. Pojedynek Tuska z Kaczyńskim to odgrzewany, mało świeży kotlet i polski wyborca ma prawo na nowe danie w politycznym menu.
Pojawiają się również liczne głosy, że Tusk guzik może. Najbardziej złośliwie wyraził to jeden z niezależnych publicystów pisząc, że „po przystawieniu tego defibrylatora trup Platformy owszem, podskoczy, ale nie ożyje”. Oczywiście, można uznać, że to złe języki, że to wrogowie PO tak mówią. Ale sama Platforma powinna się zastanowić nad taką kwestią: a co, jeśli powrót Tuska rzeczywiście nic nie da? Że nie nastąpi magiczne odrodzenie? Że słupki nie wzrosną, a Hołownia i lewica nie złożą lennych hołdów, tylko z dobrym skutkiem będą walczyć o swoje? A w dodatku PiS wygra kolejne wybory?
PO powinna mieć świadomość, że zagrała va bank. Sięgnęła po ostatnie rezerwy, magiczną wunderwaffe, którą straszyła od dawna. Zrzuciła bombę atomową i silniejszej broni po prostu już nie ma. Przedwojenny arcymistrz szachowy Akiba Rubinstein mawiał, że groźba jest bardziej niebezpieczna niż jej wykonanie. Ta szachowa zasada sprawdza się również w polityce. Platforma wyszła swoją najsilniejszą figurą, a jeśli ją straci przegra ostatecznie.