"Super Express": - Widziała pani ostatnie sondaże. PiS już prawie przegoniło PO.
Ewa Kopacz: - To reakcja na zapowiedziane, bardzo trudne reformy. Choćby na projekt podwyższenia wieku emerytalnego. Ale nie mamy innego wyjścia. Partia, która rządzi po raz drugi, ma legitymację do tego, by wprowadzać trudne zmiany, zwłaszcza że reforma emerytalna to zabezpieczenie naszych dzieci, naszych wnuków, by mogli żyć w niezadłużonym kraju.
- A może tak słaby wynik PO osiągnęłaby już w ostatnich wyborach, gdybyście w kampanii ujawnili te propozycje? Ale premier milczał. Choćby w sprawie wieku emerytalnego.
- Pokazaliśmy nasz program, który teraz jest uzupełniany o nowe elementy w związku z tym, co się dzieje w kraju i na świecie. Źle by było, gdybyśmy trzymali się tylko tego, co zostało powiedziane. To by świadczyło o tym, że mamy zamknięte oczy i uszy na wyzwania stawiane przez rzeczywistość. Musimy reagować, być elastyczni.
- Pani popiera podniesienie wieku emerytalnego?
- Ta reforma dotyczy przede wszystkim młodych osób. Dzisiejsze 50-latki będą pracowały o kilka miesięcy dłużej. Uważam, że reforma, którą zaproponował rząd i minister pracy Kosiniak-Kamysz, jest konieczna.
- Ale minister Kosiniak-Kamysz jest z PSL. A Waldemar Pawlak zaproponował inne rozwiązania. Chce, by kobiety, które wychowały dzieci, pracowały krócej.
- Minister Kosiniak-Kamysz reprezentuje rząd. Nawet jeśli to minister z PSL, to odpowiada za projekt rządowy. A on podnosi wiek emerytalny do 67 lat. Spotkania koalicyjne są od tego, by dojść do porozumienia w tej kwestii.
- Prezydent daje do zrozumienia, że bliska jest mu propozycja Waldemara Pawlaka. Zgadza się na podniesienie wieku emerytalnego, ale uważa, że w zamian trzeba dać coś kobietom.
- My w zamian dajemy spokojną przyszłość dla naszych dzieci. Przed tym rządem stoi olbrzymia odpowiedzialność, wiele niepopularnych, ale koniecznych decyzji po to, by z perspektywy czasu powiedzieć, że to były dobre rozwiązania. Dzisiaj premier Tusk jest tym odważnym, który tak jak kiedyś Jerzy Buzek, podejmuje trudne decyzje jako odpowiedzialny polityk.
- PO jest gotowa zapłacić za te trudne reformy tak dużą cenę jak AWS, który reformował, ale nie dostał się ponownie do Sejmu i rozpadł?
- Rząd PO i PSL jest odpowiedzialnym rządem. Nad chęcią bycia lubianym i popularnym góruje odpowiedzialność. Poza tym nie ma ustawy, po której wprowadzeniu od razu są pozytywne efekty.
- Pani jest za przeprowadzeniem referendum w sprawie podwyższenia wieku emerytalnego?
- Nie jestem zwolenniczką referendum w tej sprawie. Przede wszystkim musimy ze sobą rozmawiać. Przeprowadzimy wiele spotkań, podczas których będziemy przekonywali, że ta ustawa jest konieczna. Rząd przedstawi wszystkim mechanizm reformy i jej pozytywne skutki. Polacy to mądry naród. Strumień informacji dotrze do społeczeństwa zanim rozpocznie się "walka" na sali sejmowej.
- Na razie są same jatki. O ACTA, ustawę refundacyjną, wiek emerytalny. Jak pani ocenia ostatnie wpadki rządu?
- Trudno mówić o wpadce w sprawie ACTA, bo jesteśmy dopiero na początku procesu. Szef powiedział: jeśli dokument nie spełni naszych oczekiwań, nie zostanie przyjęty. Nie upieramy się przy żadnym rozwiązaniu, nie twierdzimy, że mamy rację. Jest za to przyznanie się do błędu, a to wielka sztuka.
- Ciągle mówi pani o Donaldzie Tusku szef? Przecież konstytucyjnie to pani jest teraz szefem szefa.
- (śmiech) Donald Tusk jest moim szefem partyjnym. Jest przewodniczącym Platformy Obywatelskiej.
- Będzie pani krytykowała rząd? Czy boi się pani, że spotka ją taka sama kara jak Grzegorza Schetynę, który za recenzowanie działań Tuska został zesłany w polityczny kąt.
- W PO każdy ma prawo wyrazić swoją opinię. I często je słyszymy, także w mediach. Z zażenowaniem patrzę tylko na tych, którzy nie posiadają cywilnej odwagi i wypowiadają się anonimowo. Cenię krytykę, ale podpisaną imieniem i nazwiskiem.
- A potem Donald Tusk ich politycznie wykończy. Przykładów jest wiele. Choćby Grzegorz Schetyna czy Jan Maria Rokita...
- Premier bardzo ceni otwartość i merytoryczną krytykę. A gdyby panowie porozmawiali z Janem Rokitą i Donaldem Tuskiem, to przekonaliby się o tym, jak wyglądają ich relacje. Mówią zawsze o sobie z wielkim szacunkiem. Grzegorz Schetyna jest natomiast szefem komisji spraw zagranicznych, wspiera rząd.
- A pani ten rząd wspiera? Wiele osób komentuje, że uciekła pani z Ministerstwa Zdrowia, zostawiając Bartoszowi Arłukowiczowi bombę w postaci ustawy refundacyjnej.
- W historii tego resortu byłam najdłużej urzędującym ministrem. Miałam też więcej determinacji i odwagi niż moi poprzednicy. Nie zapomniałam o tych, o których oni zapominali. To np. dzieci z chorobami rzadkimi, czy chorzy na hemofilię. Do tego dodajmy dziesiątki programów terapeutycznych i lekowych, i wreszcie pakiet ustaw: odważnych, na których efekty musimy chwilę poczekać. Wprowadzony przeze mnie nowy sposób kształcenia i finansowania specjalizacji lekarzy sprawi, że będziemy mieli w krótszym czasie znacznie więcej specjalistów, na których czekają pacjenci. Poza tym ustawy przygotowane dla następców. Wszystkie moje działania prowadziły do jednego celu: pacjent, ze swoimi prawami stał się podmiotem opieki zdrowotnej. To cieszy, kiedy już dzisiaj większość pacjentów wie, jakie ma prawa i konsekwentnie z nich korzysta.
- A jak się pani pracuje na nowym stanowisku. Jest chyba dużo spokojniej niż na gorącym krześle ministra zdrowia.
- Dla mnie każde krzesło: czy lekarskie, czy poselskie, czy ministerialne, czy marszałkowskie oznacza jedno: ciężką i solidną pracę. Zlikwidowałam tak zwaną sejmową zamrażarkę. Każdy projekt, który wpływa do Sejmu, bez względu na to, czy rządowy czy opozycyjny, jest poddawany procedurze legislacyjnej, a na stronie internetowej, dzięki mojej decyzji, każdy obywatel ma dostęp do tych informacji. To oznacza pełną jawność i przejrzystość procesu tworzenia prawa.
- Prawa, które często jest legislacyjnym bublem...
- Najczęściej stawiany zarzut dotyczył tego, że z Sejmu wychodzą ustawy, które zawierają błędy merytoryczne i prawne. Znaleźliśmy pieniądze i chcemy, aby każdy klub zatrudnił prawników, którzy będą odpowiadali za projekty ustaw. Ich obowiązkiem będzie sygnalizowanie problemów. Mam też dużo innych pomysłów na usprawnienie pracy Sejmu. Nigdy nie bałam się nowych wyzwań. Podejmowałam trudne decyzje także w Ministerstwie Zdrowia.
- Ale to, co najtrudniejsze, zostawiła pani następcy. Mowa o ustawie refundacyjnej i niespotykanym od dawna zamieszaniu w służbie zdrowia.
- To bardzo trudna ustawa. Pracowaliśmy nad nią ponad półtora roku. Już wtedy wzbudzała emocje w tych grupach, których interesy narusza. Żadna ustawa nie przynosi wszystkich zakładanych efektów natychmiast. To, co najważniejsze w ustawie refundacyjnej, mimo nowelizacji, zostało zachowane. Pewnie to, co teraz powiem, nie spotka się z życzliwą oceną, ale ci, którzy dysponują publicznymi, czyli naszymi pieniędzmi, powinni ponosić odpowiedzialność.
- Zatem skąd to zamieszanie?
- Dobre pytanie.
- Może to Bartosz Arłukowicz nie potrafił ugasić tego pożaru w zarodku?
- To jest wyjątkowy resort. Wszyscy ministrowie zdrowia każdego dnia dokonują trudnych wyborów, ze świadomością ich konsekwencji.
- Bartosz Arłukowicz szybko się uczy?
- Na pewno jest zdolny i musi uczyć się szybko.
- Dzwonił do pani po poradę, gdy zaczęło się zamieszanie z ustawą refundacyjną?
- Spotkaliśmy się raz, dzień przed jego nominacją na stanowisko ministra. Powiedziałam wtedy, że jeśli będzie chciał skorzystać z mojego czteroletniego doświadczenia, to jestem do dyspozycji.
- Ale nie skorzystał.
- Nie. Nie skorzystał.
Ewa Kopacz
Marszałek Sejmu, polityk PO, była minister zdrowia