Dokąd zmierza Unia Europejska? Targana kolejnymi kryzysami gospodarczymi i politycznymi, idzie w kierunku okopania się wokół strefy euro i próby rozwiązywania wszystkich problemów w jej ramach. Czy Polska powinna odpowiedzieć na te wyzwania i na złamanie karku pędzić do przyjęcia wspólnej waluty?
Oczywiście, polityczne reperkusje ściślejszej współpracy w strefie euro warto brać pod uwagę, ale nie można zapominać o czymś zupełnie fundamentalnym - o samym euro. Czy naprawdę chcemy się pchać do pogrążonej w kryzysie wspólnej waluty? Tu oddajmy głos amerykańskiemu nobliście Josephowi Stiglitzowi, który euro poświęcił sążnistą książkę "Euro. W jaki sposób wspólna waluta zagraża przyszłości Europy".
Już sam tytuł sugeruje, że ten wybitny ekonomista nie ma co do euro złudzeń. Uważa, że od samego początku pomysł wspólnej europejskiej waluty był przepisem na widowiskową katastrofę. Zwłaszcza że kiedy ją projektowano, światem rządziła ideologia neoliberalna z jej wiarą w niewidzialną rękę rynku i minimalne regulacje. Efekt tego taki, że uwierzono, iż w razie kłopotów (kryzys w końcu musi nadejść - tak działa kapitalizm) rynek sam przywróci równowagę. Zgodnie z duchem czasu euro nie obudowano instytucjami. Powstał tylko Europejski Bank Centralny (EBC), którego jedynym zadaniem - zgodnie z dogmatami neoliberalizmu - miało być dbanie o niską inflację. I tyle. O resztę zadbają racjonalne rynki. Problem polega jednak na tym, że puszczone samopas rynki są katastrofalnie nieracjonalne i nieefektywne, czego dowiódł kryzys finansowy z 2008 r. "Trzeba mieć świadomość, że rynki pozostawione same sobie nie są w stanie zapewnić pełnego zatrudnienia i stabilności" - pisze Stiglitz. A EBC pozbawiony odpowiednich narzędzi, w przeciwieństwie choćby do Rezerwy Federalnej, czyli amerykańskiego banku centralnego, nie mógł uruchomić mechanizmów walki z bezrobociem czy stabilizacji rynków finansowych.
Piętnem, z którym od narodzin mierzy się wspólna waluta, jest także to, że jej sztywna konstrukcja nie bierze pod uwagę ogromnego zróżnicowania gospodarczego krajów strefy euro, nie odpowiada więc na potrzeby poszczególnych państw. Gdyby miały własną walutę, ich banki centralne mogłyby na bieżąco dokonywać odpowiedniej korekty kursu, żeby odpowiadać na zmieniające się warunki ekonomiczne. Wspólna waluta nie daje takich możliwości. Sztywny, odgórnie ustalany kurs może być korzystny dla jednego kraju, ale nie dla wszystkich. Sytuację wykorzystywały więc silne Niemcy, które narzucały korzystne dla siebie, ale niekoniecznie dla innych warunki. Najbardziej ten brak elastyczności dało się zauważyć, kiedy przyszedł poważny kryzys. Kiedy nie ma możliwości wpływu na kurs waluty, nie ma narzędzi do zwiększenia konkurencyjności za pomocą obniżenia jej wartości. Pozostaje tylko obniżenie wartości pracy przez grę na obniżenie pensji. Jak pokazał dramat Grecji, nie jest to takie łatwe. Co więc pozostaje? Rozmontowanie kodeksu pracy i likwidacja zabezpieczeń socjalnych. Średnio to skuteczne, bo pogłębia problemy gospodarcze oraz prowadzi do katastrofy społecznej i politycznej. Kto da gwarancję, że pewnego dnia Polska nie znajdzie się na miejscu Grecji?
Ale Stiglitz na tym nie poprzestaje. Jego imponująca argumentacja poparta licznymi danymi pokazuje też, jak euro w obecnej formie nie sprzyja wzrostowi gospodarczemu, mnożeniu dobrobytu i, co z perspektywy Polski bardzo istotne, prowadzi do drenowania peryferyjnych państw przez te silniejsze. Gorzej, że plany na reformy euro idą wyłącznie w kierunku wzmacniania wszystkich jego wad, zamiast ich eliminowania. Choćby pobieżna lektura książki amerykańskiego ekonomisty wystarczy, żeby skutecznie zniechęcić się do pomysłów wchodzenia do strefy euro. Czy nasi liberałowie to słyszą?
Sondaż se.pl i NOWA TV. Waluta Euro w Polsce? Zdecydowany głos Polaków!
EUROJAKCPOT w końcu legalna w Polsce! Można wygrać gigantyczne pieniądze [ZASADY LOTERII]