Elżbieta Radziszewska: Udają, że nie widzą, co robię

2011-03-15 3:00

Feministki czekają na księcia, który zaprosi je do polityki

„Super Express”: – Trudno się z panią umówić, a pani przeciwnicy twierdzą, że nic pani nie robi.

Elżbieta Radziszewska: – Pracy mam dużo, po kilkanaście godzin dziennie, często także w weekendy. Bywa, że trudno o wolną godzinę. Moim zadaniem jest dokonywanie zmian w prawie w zakresie równego taktowania, a z drugiej strony edukacja i łamanie stereotypów powodujące skuteczniejszą walkę z dyskryminacją. Współpracuję z poszczególnymi ministrami. Wielu moich krytyków nie ma wiedzy co do zakresu mojej odpowiedzialności i obszaru działania. Mówią, że nie znają moich dokonań, ale są zbyt leniwi, by je poznać. Plotą trzy po trzy, a na lenistwo nie ma lekarstwa. Pracy jest jednak wiele – na kilka następnych rządów.

– Pani interwencje dotyczą np. rasizmu czy pedofilii. Ale to jest zapisane w prawie. To kwestia prokuratury. Po co do tego pani urząd?

– Chodzi o poprawę działań rządu w obronie osoby krzywdzonej, dyskryminowanej. Prokuratura działa tam, gdzie łamane jest prawo. Dzięki naszym interwencjom wykrywamy złe przepisy bądź złe praktyki, które należy zmienić. Np. sytuacja dzieci przewlekle chorych w przedszkolach i szkołach (a jest ich 20 proc.), możliwość stosowania prowokacji policyjnej wobec pedofila i ukarania go za zamiar skrzywdzenia dziecka. Sytuacja dzieci rodziców, którzy wyemigrowali w celach zarobkowych, nieletnich kobiet w ciąży...

– Ewa Milewicz, publicystka przychylnie patrząca na rząd Tuska, w pani przypadku nie ma wątpliwości. Nazywa panią „Ministrem ds. Zaszczycania Konferencji Organizowanych przez Rozmaite Instytucje”.

– Nie oczekuję od dziennikarek kobiecej solidarności, ale rzetelnej oceny. Pani redaktor zauważyła chociaż, że jestem obecna w wielu miejscach i na różnych konferencjach i dyskusjach. Dobre i to. Więcej oczekuję od opozycji. I jeśli Magdalena Środa zarzuca mi, że nie wprowadzono zapisów prawa o równym traktowaniu w zatrudnieniu, to mogę tylko z politowaniem pokiwać głową. To brak wiedzy. Jest cały rozdział Kodeksu Pracy mówiący o tych zasadach. I wszedł w życie prawie dwa lata temu. Część przepisów istniała w czasach, kiedy pani Środa była ministrem. Zanim coś powie, powinna popytać fachowców i nie ośmieszać się.

– Oprócz „Wyborczej” i prof. Środy te zarzuty podnosi kilka organizacji kobiecych...

– Działaczki lewicowych organizacji udają, że nie widzą moich działań. Albo nie mają tej wiedzy. Obydwa powody nie napawają optymizmem. Pytam je o konkrety, ale słyszę tylko slogan „Radziszewska nic nie robi”. Szczegółów brak. Zapraszam je do wspólnych działań, ale odmawiają współpracy. Szefowa Partii Kobiet powiedziała, że na moim stanowisku może być tylko ktoś o lewicowej wrażliwości. To sedno sprawy. Nie merytoryczne zarzuty, ale ideologia.

– Część prawicy twierdzi dla odmiany, że pani urząd w ogóle jest zbędny. Wyniki badań mówią, że 92 proc. Polek nie czuje się dyskryminowanych. 30 proc. stanowisk dyrektorskich zajmują ponoć kobiety. Dyskryminacja, której nie czują same kobiety?

– Walka z dyskryminacją nie dotyczy tylko różnicowania praw kobiet i mężczyzn. Dyskryminacja kobiet jest jednak w Polsce obecna. Mniejsze zarobki, trudniejszy dostęp do pracy w związku z macierzyństwem... I trudno w to uwierzyć, ale są kraje w Europie, w których sytuacja jest gorsza. Nie znaczy to, że nie ma już nic do zrobienia. Kobietę po powrocie do pracy przyjmuje się, po czym po chwili likwiduje jej stanowisko pracy i młoda matka traci pracę. Wszystko niby zgodnie z prawem.

– Feministki nigdy nie przekonały pani do któregoś ze swoich pomysłów?

– Życzyłabym sobie, by przyszły do mnie z konkretnym pomysłem. Moje drzwi są szeroko otwarte dla wszystkich, którzy chcą walczyć z dyskryminacją.

– A do parytetów? Rząd Tuska i Platforma przegłosowały je, choć nie było zapału. Pani mówiła, że mogą wręcz zaszkodzić.

– Zawsze byłam za zwiększeniem obecności kobiet w polityce. Moje opinie przekłamywano, by twierdzić, że jestem tu „antykobieca”. To nieprawda. Proponowałam, by zamiast przymusu ustawowego (budzącego wątpliwości konstytucyjne) wprowadzić nowoczesne, skuteczne działania. Takie jak w krajach skandynawskich. Tam w parlamentach zasiada prawie 50 proc. kobiet. Przymus ustawowy w pięciu krajach Europy daje kiepskie efekty. Francja przy 50-proc. parytecie ma 18 proc. kobiet, Słowenia z 1/3 kobiet na listach tylko 14 proc. parlamentarzystek. Na stronie Kongresu Kobiet jest tabelka i można się przekonać, jakie rozwiązania są skuteczniejsze. We wszystkich dziedzinach życia powinniśmy wykorzystać talenty, umiejętności i pracowitość kobiet. To wzbogaci Polskę, a przecież chcemy być bogatsi. Ale róbmy to skutecznie.

– Feministki podkreślają, że parytet właśnie na to pozwoli.

– Chcę, żeby te panie wchodziły do polityki. Ale żeby to zrobić, należy zaangażować się w działalność partii już istniejącej lub stworzyć nową. Panie z organizacji kobiecych powinny przestać narzekać, że nikt ich nie chce. Osoby tak różne jak posłanki Senyszyn z SLD  Sobecka z PiS nigdy nie narzekały, że nikt ich nie chce! Wręcz przeciwnie. Zaangażowały się, pracują i mają wyniki. Bycie „księżniczką, po którą zgłosi się piękny książę” nie jest dobrą metodą na sukces polityczny. Samo bycie kobietą nie jest ani poglądem politycznym, ani gwarancją pracowitości czy rzetelności.

– Zabrakło pani w gabinecie cieni Kongresu Kobiet. Przykro?

– Według działaczek Kongresu miało być: „kompetencja, a nie płeć”. A wyszło „płeć, a czy na pewno w każdym przypadku kompetencja?”. Zostawiam to ocenie Czytelniczek i Czytelników.

Elżbieta Radziszewska

Pełnomocnik rządu ds. równego traktowania, polityk PO