Należący do największych sponsorów kampanii Donalda Trumpa Musk ogłosił w sobotę, że każdego dnia do końca kampanii wyborczej będzie dawał po milionie dolarów jednej osobie, która podpisała jego petycję w obronie wolności słowa i prawa do posiadania broni palnej. Petycja jest otwarta tylko dla zarejestrowanych wyborców z siedmiu najważniejszych stanów, które zdecydują o wyniku wyborów. Mimo że mogą ją podpisywać wyborcy obydwu partii i udział w loterii nie jest uwarunkowany oddaniem głosu, to krytycy i część prawników twierdzi, że łamie ona federalne przepisy zakazujące oferowania pieniędzy w celu wpływania na wybory.
- Prokuratura w Filadelfii nakazała Elonowi Muskowi natychmiastowe zaprzestanie wypłacanie milionów dolarów wyborcom w zamian za ich głosy, cały proceder nazywając "nielegalną loterią". Dotychczas najbogatszy człowiek świata uszczęśliwił milionem dolarów ośmiu wyborców Donalda Trumpa - opisuje Sergiusz Zgrzebski, korespondent "Super Expressu" i Radia Eska. Jak dodaje nasz korespondent, amerykańskie prawo wyborcze zabrania tego typu praktyk. - Elon Musk i jego America PAC obchodzi ten przepis prawa, prosząc szczęśliwców, by ci, zamiast jawnego poparcia Trumpa, podpisali zobowiązanie do przestrzegania pierwszej i drugiej poprawki do konstytucji - mówi Sergiusz Zgrzebski, korespondent "Super Expressu" i Radia Eska. Pierwsza z poprawek dotyczy wolności wypowiedzi, druga dostępu do broni palnej. O ile pierwszą z nich popierają wszyscy Amerykanie, o tyle drugą głównie konserwatywni wyborcy, a więc elektorat Donalda Trumpa.
Według ogłoszonego w czwartek przez dziennik "Wall Street Journal" badania opinii publicznej Donald Trump wyprzedza Kamalę Harris o 2 proc. Jak wynika z sondażu przeprowadzonego w dniach 19-22 października wśród 1500 zarejestrowanych wyborców, kandydat Republikanów prowadzi w stosunku 47 do 45 proc. Mieści się to w granicach błędu statystycznego wynoszącego 2,5 punktu procentowego.
ZOBACZ GALERIĘ: Wiec Trumpa na Madison Square Garden