„Super Express”: – Opozycja w wyborach idzie jako trzy bloki. Teraz doszło do podziału w sprawie LGBT. PO i PSL nie wzięły udziału w marszu w Białymstoku. Czy podział ten oznacza koniec szans opozycji w nachodzących wyborach?
prof. Jarosław Flis: – Paradoksalnie może być to atutem. Bo dzięki temu formacje te mogą głosić sój naturalny program. I tak, zwolennicy LGBT dają wyraz swoim w ramach Zjednoczonej Lewicy, gdzie stosunek do LGBT jest jasny. Dlatego dla lewicy wsparcie marszu w Białymstoku było sprawą oczywistą. Wiadomo jednak, że Platforma Obywatelska jest w sprawach obyczajowych podzielona, więc dla niej poparcie dla takiego marszu, jednoznaczne zdeklarowanie się byłoby trudniejsze. Z kolei PSL nie jest podzielony w tej sprawie tylko jest na zupełnie innym biegunie niż lewica.
– Pana zdaniem spór w sprawach takich jak marsz w Białymstoku nie szkodzi jakoś specjalnie opozycji?
– Bardziej szkodziłoby, gdyby była jedna lista, i jedni politycy popierali marsz, inni nie. Natomiast jeżeli coś dziś szkodzi, to w ogóle fakt, że pojawiają się takie tematy, jak LGBT. Szkodzi po pierwsze, bo mobilizuje przeciwników z PiS. Poza tym część partii, PO, czy PSL, absolutnie nie jest zainteresowana, aby brać ten tematy an sztandary. Temat jest istotny jedynie dla lewicy. W tym kontekście podział opozycji jest nawet korzystny, bo każda z formacji może mówić swoim głosem.
– Czy trzy listy opozycji w wyborach to przepis na klęskę, czy paradoksalnie właśnie da jej szansę na to, by przyblokować PiS?
– Sprawa LGBT pokazuje, że opozycja może zyskiwać. Bo gdyby w tej sprawie szła razem, to brak wyrazistości zrażałby zarówno zwolenników LGBT, jak i zdeklarowanych przeciwników. To jedna z korzyści, że opozycji nie ma w tej chwili jednej, wielkiej koalicji. Bo każdy podmiot mówi w tej sprawie to, co uważa za stosowne. Nie tracąc wyborców.
Rozmawiał Przemysław Harczuk