Edmund Klich: Raport Millera jest opóźniany z powodów pozamerytorycznych

2011-04-07 4:25

Dlaczego komisja Millera nie opublikowała do tej pory raportu ws. katastrofy - odpowiada płk Edmund Klich.

"Super Express": - Wciąż nie ma oczekiwanego raportu komisji ministra Millera? Czy czekamy na niego za długo, czy też może to norma?

Płk Edmund Klich: - Jak Czytelnicy zapewne pamiętają, pierwszym podawanym zakończeniem terminu prac był koniec grudnia. Później te terminy kilkakrotnie przesuwano, były rozmaite wypowiedzi polityków... I tak naprawdę sprawa terminu publikacji tego raportu stała się czymś leżącym poza gestią ekspertów i specjalistów. Nie mam co prawda żadnych informacji z komisji, ale muszę przyznać, że dziwi mnie to, iż trwa to tak długo. Myślę, że publikacja opóźnia się jednak z innych, pozamerytorycznych powodów.

- Ten raport będzie czymś w rodzaju polemiki z raportem MAK?

- Spodziewam się, że będzie o wiele głębszy i przede wszystkim systemowy. MAK zwrócił uwagę tylko na pilotów. Raport Millera powinien więc wskazać, dlaczego ci piloci zachowali się tak, a nie inaczej? Jakie były zaniedbania i dlaczego przez tyle lat degenerowano polskie lotnictwo? Co się działo w MON i które decyzje i osoby spowodowały załamanie w systemie szkolenia i bezpieczeństwa? Za tym stoją odpowiednie nazwiska bądź instytucje, tego nie da się oddzielić. Spodziewam się, że będzie głębszy, ale także bardziej przykry niż raport MAK. I nie chodzi tu o ostatnie rządy, ale o kilkanaście, a nawet więcej lat. I dotknie to wszystkich stron sceny politycznej. Oczywiście z drugiej strony nie może pominąć roli kontrolerów rosyjskich na lotnisku w Smoleńsku.

- Wiemy, że polscy śledczy odczytali zapis na rejestratorze ATM-QAR, który ma być kluczowy dla dochodzenia prawdy o katastrofie. To jedyny z głównych dowodów, który jest w polskich rękach.

- Odczytanie jest kluczowe, bo rejestrator od początku jest w rękach polskich, a zawiera te same dane, które mają w swoich rękach Rosjanie. To urządzenie nagrywa wszystko, co się dzieje w kokpicie. Temu odczytanemu tekstowi nikt nie może zatem zarzucić, że dochodzi tu do jakichś manipulacji. To jest do zweryfikowania. Plombowałem go osobiście przed wylotem do Polski. I z tego co wiem, w odczytywaniu rejestratora brał udział przedstawiciel strony rosyjskiej. Ten rejestrator istniał po to, by można było po każdym locie sprawdzić, co się działo. Na szczęście przetrwał, choć nie był tak zabezpieczony jak czarne skrzynki.

- A propos czarnych skrzynek… Minął rok i pomimo obietnic Polacy wciąż nie mają w rękach kluczowych dowodów.

- Cóż, procedura na całym świecie jest taka, że po tym, kiedy swoje prace zakończy komisja, trwają jeszcze prace prokuratury. I dopiero po nich dowody są przekazywane właścicielowi. I Rosjanie stosują tę procedurę, prokuratura wciąż pracuje i nie należy się na razie spodziewać przekazania dowodów.

- Rosjanie są w sprawie dowodów mocno atakowani. Nie tylko za tempo. Jacek Sasin stwierdził, że doszło do fałszowania dowodów. Rosjanie mieli spreparować pamiętne zdanie: "jak nie wyląduję, to mnie zabije".

- Nie zgadzam się z tym zarzutem. Rosjanie i MAK nie zapisali tego w ten sposób. Zostało to odpowiednio podkręcone przez media, by brzmiało sensacyjnie. Co prawda z kopii, ale kopii wiarygodnych, odczytuje to nasz instytut w Krakowie i Warszawie. Nie jest tak, że jesteśmy zdani na stronę rosyjską. Nie podejrzewałbym, żeby była tu możliwość zafałszowania tych dowodów.

- Mediom zarzucano też wymyślenie sprawy kłótni gen. Błasika z pilotem rządowego tupolewa…

- Podczas pracy nad tą sprawą nigdy nie spotkałem się z taką informacją. Widziałem to tylko w gazecie. Z rzeczy dziwnych wymieniłbym meldunki o sytuacji składane prezydentowi przez generała Błasika. O tym spóźnieniu… To powinno należeć do załogi.

- Wiemy już, że nie dojdzie do oblatywania Tu-154 w warunkach zbliżonych do smoleńskich. Czy z punktu widzenia eksperta to coś zmienia?

- Na eksperyment nie ma to wpływu. Nawet zwiększałoby zagrożenie bezpieczeństwa. W Polsce nie ma dokładnie takiego systemu lądowania jak w Smoleńsku. I powiedziałbym, że w tym eksperymencie chodzi o sprawdzenie wiarygodności i "odejścia w automacie". Przecież sytuacji tamtej tragedii nie da się ot tak powtórzyć, piloci będą już odpowiednio nastawieni. Do końca nie mogę jednak tego komentować, bo nie znam szczegółowych założeń tego eksperymentu.

- Rosjanie wycofali samoloty Tu-154. To jakiś sygnał alarmowy dla nas?

- To ciekawa sprawa, bo o ile wiem, to są jednak inne samoloty niż nasz. Z drugiej strony minister obrony zareagował jednak i zdecydował, że nasz Tu-154 nie będzie woził VIP-ów. Poza tym, żeby teraz, po tym incydencie, przygotować dobre załogi do tego samolotu, naprawdę trzeba czasu…

- Wiele rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej narzeka na współpracę z prokuraturą i śledczymi. Chcieliby mieć wgląd w materiały dotyczące śledztwa, choćby we wspomniany rejestrator ATM-QAR.

- Oczywiście prokuratura ma własne procedury i nie chcę w nie wchodzić. Wyobrażam sobie, że mogłoby się to odbyć bez szkody dla śledztwa, nie widzę takiego problemu. Ale to sprawa dość wyjątkowa i przecież nie chodzi tu o zaspokajanie ciekawości i niczego więcej. Poważniejszą sprawą jest zapoznanie się z projektem raportu.

- Pan miał już takie sytuacje, badając inne wypadki lotnicze…

- Miałem i rodziny uznawano wówczas za poszkodowane, i stosowaliśmy procedurę zapoznawania rodzin z projektem raportów. To, że rodzinom należy się informacja, jest poza dyskusją. Także to, że pewne sprawy powinny poznać wcześniej niż opinia publiczna. Na pewno nie przez media. Należy tu jednak odróżnić zapoznawanie się z raportem od prób wpłynięcia na jego treść. To jest niemożliwe. A zawsze będą takie wypadki, rodziny podchodzą przecież do sprawy w naturalnie emocjonalny sposób. Nie tak jak eksperci.

Płk Edmund Klich

Przewodniczący komisji ds. badania wypadków lotniczych