Ech publicyści, publicyści...

2009-10-13 4:00

Kiedy natychmiast po wybuchu afery hazardowej minister sprawiedliwości Andrzej Czuma powiedział, że Zbigniew Chlebowski i Mirosław Drzewiecki są z całą pewnością całkowicie niewinni, cała Polska przecierała uszy ze zdziwienia.

No bo jak to? Chlebowski mówi do biznesmena, że z całą pewnością załatwi mu korzystne dla niego przepisy, i to ma być normalne? Może to nie było przestępstwo (choć to się jeszcze okaże), ale było to ewidentne i jaskrawe pogwałcenie standardów demokracji. Poległa więc cała trójka na czele z ministrem sprawiedliwości opowiadającym banialuki.

W niedzielę tygodnik "Wprost" wydrukował fragmenty rozmów telefonicznych w sprawie przetargu na majątek stoczni Gdyńskiej i Szczecińskiej. Z tych urywków widać, że w przetargu faworyzowany był jeden podmiot, Katarczycy. Z ideą przetargu takie postępowanie nie ma nic wspólnego, to oczywiste. Po tej publikacji część naszych polskich publicystów orzekła jasno, "czumowato", żadnej afery stoczniowej nie ma. Jaką trzeba mieć olbrzymią wiedzę, żeby wszystko tak od razu wiedzieć z góry. Premier jest lepiej w tej sprawie zorientowany od naszych publicystów, a jego urzędnicy złożyli w tej sprawie doniesienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa przy przetargu. Premier kazał sprawdzić, a część publicystów już zna wyrok. Straszne czy śmieszne? Za szybkie, a więc stronnicze. Więc chodzi tym publicystom o dotarcie do prawdy czy o ochronę czyichś interesów?