"Super Express": - Jak doszło do tego, że 25 lat temu, w lutym, rozpoczęto rozmowy okrągłego stołu?
Jerzy Borowczak: - W styczniu 1988 r.
udało się znaleźć 15 osób w Stoczni Gdańskiej i powstał komitet założycielski Solidarności. Ale wcale nie było tak wielu chętnych! Zdecydowaliśmy się zaskoczyć władze i iść drogą legalizacji. Składaliśmy wnioski w sądzie i dopóki sędzia ich nie odrzucił, byliśmy legalną organizacją. Kiedy zastrajkowały huty w Stalowej Woli i Krakowie, mogliśmy wezwać do solidarności i Stocznia stanęła.
- Na krótko.
- To prawda, to był nieudany strajk, nikt nie chciał z nami gadać. Ponownie zastrajkowaliśmy w sierpniu i wtedy władza to zauważyła. Kiedy dowiedzieliśmy się, że władza chce rozmawiać z Wałęsą, poparłem to, bo widziałem, jak nikłą siłą dysponujemy. Choć wielu stoczniowców, a zwłaszcza górników na Śląsku, było przeciwnych. I szczerze przyznam, że w pewnym momencie też byłem przeciwny.
- Dlaczego?
- Byłem przeciwny dzieleniu się władzą, udziałowi opozycji w wyborach na poziomie ponad 20-30 proc. Uważałem, że powinniśmy podpisać porozumienie, zalegalizować Solidarność i odbudować się, brać współodpowiedzialność za kraj.
- I kiedy pan zmienił zdanie?
- Zabrzmi to dziwnie, ale po udanej akcji braci Kaczyńskich, którzy z Wałęsą doprowadzili do rozbicia układu władzy PZPR-ZSL-SD. To oni wyciągnęli dwie satelickie partie do koalicji z Solidarnością. Kiedy zobaczyłem Mazowieckiego w roli pierwszego niekomunistycznego premiera, uznałem, że jednak to była dobra decyzja. Przecież to było coś, na co PZPR w ogóle się przy okrągłym stole nie zgadzała!
- Nie gnębiło pana to, że rozmowy okrągłego stołu Wałęsa podjął niejako bezprawnie, po wewnętrznym przewrocie w Solidarności? Ocena okrągłego stołu jest niejednoznaczna. Kuroń przyznawał, że gdyby miał wiedzę o stanie państwa, to by do rozmów nie usiadł.
- Dzisiejsza krytyka okrągłego stołu bierze się jednak z tego, że abstrahuje od tego, w jakim stanie była opozycja pod koniec lat 80. "Jechaliśmy na oparach". Wielu ludzi wyemigrowało, wielu wstępowało do OPZZ, które miało chyba 7 milionów członków. Ludzie zniechęceni, struktury przetrzebione... A co do przewrotu, to Wałęsa zawsze upierał się przy wielu osobach, których władza sobie przy okrągłym stole nie życzyła. Kuroń, Modzelewski...
- A zarazem wielu dopuścić za wszelką cenę nie chciał. I podejmował decyzje w imieniu wszystkich.
- Tyle że Anna Walentynowicz czy Joanna i Andrzej Gwiazdowie w ogóle nie chcieli do okrągłego stołu być dopuszczani! Oni powtarzali, że "na drzewach zamiast liści"...
- W czasie, w którym dopinaliście szczegóły okrągłego stołu, doszło do zamordowania dwóch księży związanych z opozycją: ks. Niedzielaka i ks. Suchowolca. Odebraliście to jako próbę zmiękczenia opozycji w negocjacjach?
- Skłanialiśmy się do tego, że po stronie PZPR też jest jakiś beton przeciwny rozmowom. Dominowało przekonanie, że to prowokacja mająca zaszkodzić Jaruzelskiemu.
- W dyktaturze, kraju policyjnym, w którym Jaruzelski i Kiszczak rządzą wszystkim, ktoś przeciwko nim się buntował w SB?
- Wiem, jak to brzmi, ale może ktoś z Rosji? Generałowie nie bardzo mieli powód, by to robić. Oni przecież zakładali, że nie stracą władzy! Byli pewni, że Jaruzelski będzie prezydentem, a Kiszczak premierem. To było ustalenie okrągłego stołu, które później złamano. Tu zawsze myślę o późniejszym zamachu Janajewa - może w Polsce te morderstwa były jego zapowiedzią?