Andrzej Rozpłochowski

i

Autor: archiwum se.pl

Andrzej Rozpłochowski: Działacze Solidarności grzebią w śmieciach sb-ecy żyją w luksusie

2012-12-14 3:00

Minęła kolejna rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Odpowiedzialni za zbrodnie do dziś nie ponieśli kary

"Super Express": - Jak się dla pana rozpoczął stan wojenny?

Andrzej Rozpłochowski: - 13 grudnia o świcie wysiadłem z pociągu relacji Gdańsk - Katowice. Wracałem w grupie dwudziestu kilku osób po przerwanych obradach, jak się okazało, ostatniej komisji krajowej Solidarności. Uderzyła mnie pustka na peronach. Kiedy zeszliśmy do przejścia podziemnego, zauważyłem dziarsko i zwarcie maszerującą naprzeciw nas grupę również około dwudziestu facetów. Stanęli przed nami. Dowódca tej grupy zwrócił się do mnie: "Pan Andrzej Rozpłochowski?". Odpowiedziałem: "Tak". Zostałem otoczony, poczułem pchnięcie w bok i tenże dowódca wysyczał: "Jak się sk... ruszysz, to cię zastrzelę". Ktoś zaczął krzyczeć, bo dostał gazem po oczach. Kolega protestował: "Nazywam się Leszek Waliszewski, jestem szefem Solidarności w regionie. Co wy panowie robicie?! Proszę o wyjaśnienia!". Na co herszt: "Waliszewski? O, to w porządku, ciebie też bierzemy". Zostaliśmy aresztowani wszyscy. Przewieziono nas do wojewódzkiej komendy milicji. Tam mi obiecano dłuuugie "wakacje".

- Czyli internowano pana.

- Tak. Do 22 grudnia następnego roku. W ostatnim dniu internowania bez ceregieli skuto mnie kajdankami i wsadzono do samochodu, nie podając celu podróży. Przewieziono mnie do Warszawy, do MSW, gdzie stanąłem przed obliczem płk. Ryszarda Szczęsnego, prokuratora z Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Po przesłuchaniu postawił mi zarzut udziału w spisku zawiązanym w celu obalenia przemocą ustroju PRL.

- Jaka kara panu groziła?

- 123 paragraf Kodeksu karnego przewidywał za to od 10 lat więzienia do kary śmierci. W związku z tym prokurator przedstawił mi nakaz tymczasowego aresztowania. Zostałem przewieziony do słynnego ze zbrodniczej przeszłości więzienia na Mokotowie. To tam po 1945 r. usadowieni na sowieckich bagnetach komuniści wykańczali AK-owców i żołnierzy wyklętych. Miałem świadomość, że zostałem osadzony w tym samym miejscu, gdzie siedział gen. August Emil Fieldorf ps. Nil - w miejscu, gdzie siedzieli bohaterowie, na których życiorysach hartowałem swoje serce i swoje przekonania dla wolnej Polski.

- Jak długo trwało tymczasowe aresztowanie?

- Do sierpnia 1984 r. Wyszedłem na podstawie tzw. drugiej amnestii. Śledztwo zostało warunkowo umorzone.

- Ludzie, którzy wówczas stawiali panu zarzuty, nie przesiedzieli w areszcie ani jednego dnia. Tak samo ich zwierzchnicy: Jaruzelski, Kiszczak, Siwicki, Tuczapski...

- Działania twórców stanu wojennego sąd nazwał związkiem przestępczym o charakterze zbrojnym. Ale puszczono ich wolno. Oburzony tym odesłałem do Kancelarii Prezydenta RP przyznany mi Krzyż Kawalerski Odrodzenia Polski. Nie mogę się pogodzić z tym, że w rzekomo wolnej Rzeczypospolitej ma miejsce coś takiego. Komuniści są nie tylko bezkarni, ale stali się też najważniejszymi beneficjentami przemian po 1989 r. Ta Polska jest chora. Zło nie zostało rozliczone i napiętnowane, dlatego nie możemy z czystą kartą budować przyszłości kraju. Dokończenie dzieła Solidarności jest ciągle przed nami.

- Polska w NATO i w UE nie jest krajem, o który pan walczył?

- Przynależność do Unii a rozliczenie komunizmu to dwie różne sprawy. Polska będzie dopiero wtedy uczciwa, kiedy ludzie, którzy ją budowali, znajdą w społeczeństwie należne im miejsce. Wielu cichych bohaterów tamtego okresu dzisiaj chodzi po śmietnikach, żyje w domach opieki. Nieznane mi są przypadki, aby funkcjonariusze komunistycznego aparatu byli w podobnej sytuacji.

Andrzej Rozpłochowski

Jeden z twórców śląskiej Solidarności