- Andrzej Duda ruszył po pieniądze – z prezydenckiego fotela prosto do zarządu fintechu.
- Były prezydent ma dość bycia „tym, który nie zarobił” – teraz chce to nadrobić z nawiązką.
- Agata Duda i NBP – plotka czy synekura? Lista kontaktowa mówi jedno, bank drugie.
- Czy politycy powinni dobrze żyć z dawnych kontaktów i splendoru urzędu?
Duda 2.0: odrzucony przez politykę, przygarnięty przez sektor prywatny
Pieniądze szczęścia nie dają, ale trzeba je mieć. Każdy z nas prędzej czy później w końcu dochodzi do tego wniosku. W 53. roku swojego życia zrozumiał to Andrzej Duda. A także jego małżonka. Po kilkunastu tygodniach od wyprowadzki z Pałacu Prezydenckiego szukają dobrze płatnych zajęć i najwyraźniej je znajdują.
Były prezydent od dawna szukał pomysłu na życie po zakończeniu dwóch kadencji. Raz celował w synekurę w MKOl, raz zgłaszał akces do roli premiera. Ani jedno, ani drugie mu jednak nie grozi. PiS nie ma – bo nie chce mieć – pomysłu na zagospodarowanie Dudy w polskiej polityce, więc ten został ostatecznie polityczną sierotą. Jako człowiek względnie jednak młody, nie ma zamiaru śladem Bronisława Komorowskiego okopać się w domku na wsi, ale w końcu się dorobić.
Pewnie z zazdrością patrzył na swoje koleżanki i kolegów ze środowiska PiS, którzy, gdy on rezydował w Pałacu Prezydenckim, korzystali z władzy i wpływów, które dawała im partia i robili wielkie pieniądze w spółkach Skarbu Państwa. Bycie milionerką wybrała m.in. była szefowa Kancelarii Prezydenta Andrzeja Dudy, która szybko ewakuowała się z jego otoczenia, by zasiąść na dobrze płatnej posadzie w zarządzie PZU.
„Zawsze bardzo go bolało to, że inni zarabiają duże pieniądze, a on nie, choć jest prezydentem” – pisał w niedawnym tekście dla „Newsweeka” jak zawsze dobrze poinformowany w meandrach PiS Jacek Gądek. Jak wynika z jego informacji, Andrzej Duda postanowił się odkuć po prezydenturze i szybko zarobić dużo pieniędzy.
Nie dla Dudy spokojna emerytura w stylu amerykańskich prezydentów
Nie ma co mu się chyba dziwić. Życie po opuszczeniu Pałacu Prezydenckiego nie jest łatwe. Odnalezienie się w rzeczywistości bywa frustrujące. Polscy prezydenci nie mają tak jasnej ścieżki kariery postprezydenckiej jak prezydenci USA. Tam wiadomo, ustępujący prezydent od razu rzuca się w wir pracy.
Najpierw tworzy bibliotekę prezydencką swojego imienia, która tradycyjnie już w Stanach Zjednoczonych jest miejscem przechowywania dokumentów i pamiątek po byłych prezydentach i ma pełnić rolę pomnika. Raz, że u nas takich tradycji nie ma. Dwa, że po tak bezbarwnej i w gruncie rzeczy bezobjawowej prezydenturze jak ta Andrzeja Dudy, trudno byłoby wypełnić półki osiedlowej biblioteczki, a co dopiero wielkiej instytucji.
Duda książkę pisze
Duda jednak jest trochę jak amerykańscy prezydenci. Dla nich drugim krokiem jest napisanie wspomnień, wydanie ich i szybkie zarobienie na jej sprzedaży dużych pieniędzy. Andrzej Duda też napisał książkę o sobie. „To ja” to zbiór memuarów i mniej lub bardziej lotnych refleksji o świecie, które dzielnie promuje. Niestety dla niego książki polityków nie są u nas tak chodliwym towarem jak za oceanem i nie przynoszą dużej stopy zwrotu. Zwłaszcza, gdy się jest politykiem, który nawet we własnym środowisku politycznym nie cieszy się szczególną estymą.
Być jak Wałęsa będąc Dudą?
No i wreszcie byli lokatorzy Białego Domu mają inną ścieżkę do zarabiania pieniędzy – jeżdżą po USA i świecie z odczytami za walizkę dolarów każdy. Barack Obama był w tym roku w Polsce z wykładem, za który – jak głosi wieść gminna – przygarnął okrągłą sumkę.
Ten model emerytury prezydenckiej wybrał też Lech Wałęsa, który jest ciągle chętnie zapraszany do wygłaszania przemówień i sporo na tym zarabia. Trzeba mieć jednak niemały dorobek, by budzić takie zainteresowanie jak Wałęsa. My sobie możemy go oceniać krytycznie, ale zagranicą nasz noblista ciągle funkcjonuje jako ikona walki z komunizmem i chętnie się go słucha. O czym miałby opowiadać Andrzej Duda? Nie bardzo wiadomo.
Tony Blair by się uśmiał
Andrzejowi Dudzie nie grozi też los Tony’ego Blaira, który po odejściu z roli premiera Wielkiej Brytanii trochę włóczył się po świecie, by zarabiać jako lobbysta mniej lub bardziej podejrzanych reżimów, ale dziś jest głównie szefem Institute for Global Change swojego imienia, która doradza tym albo owym politykom jak robić rzeczy. W Wielkiej Brytanii mówi się nawet, że w tej roli jest nawet potężniejszy niż jako lokator Downing Street 10. Pod jego skrzydłami działa choćby była socjaldemokratyczna premierka Finlandii Sana Marin. Z usług Blaira korzysta obecny premier Zjednoczonego Królestwa, co martwi niektórych brytyjskich komentatorów – ich zdaniem Blair jako człowiek finansowany przez milionerów i miliarderów jest ich ekspozyturą w rządzie Wielkiej Brytanii. Ale znów – kto chciałby korzystać dziś z usług doradczych Andrzeja Dudy w wielkiej polityce?
Splendor urzędu, pieniądze dla Dudy
Okazuje się, że są jednak chętni na jego usługi. Jedna z firm z sektora fintech przygarnęła go do zarządu. Jego rola? „Nadzór regulacyjny i bezpieczeństwo konsumentów” – słyszymy. I jeszcze to: Andrzej Duda ma wspierać firmę w dialogu z międzynarodowymi regulatorami oraz partnerami strategicznymi. Czyli jak można wysnuć z tej enigmatycznej wzmianki, zasadniczo ma być lobbystą tej firmy, wykorzystując aurę byłego prezydenta Polski i kontakty, które sobie wyrobił.
Nie jest to nietypowa rola dla byłych prezydentów i premierów tego świata. Wielu idzie w prywatny biznes, by dyskontować swoją dawną pozycję polityczną. Prywatny biznes uwielbia byłych polityków. Nie tylko ich obecność dodaje firmom splendoru, ale też daje nieformalne kanały komunikacji z instytucjami państwa i prostszą walkę o swój interes.
Pytanie, czy chcemy oglądać byłych polskich prezydentów jako chłopców na posyłki wielkiego biznesu. Czy nie ma w tym jednak czegoś podejrzanego, że demokratycznym mandatem danym przez wyborców i splendorem państwowego urzędu kupczy się potem na rynku? Czy nie jest czymś nieetycznym, że między polityką a biznesem działają obrotowe drzwi, które utrudniają demokratyczną kontrolę nad kapitałem?
To pytania, na które od lat nie potrafimy sobie w Polsce odpowiedzieć. Oferujemy emerytowanym prezydentom godne pieniądze po odejściu z Pałacu Prezydenckiego, które pozwalają na więcej niż skromne życie. Być może powinniśmy zakazać byłym prezydentom działalności biznesowej, bo, owszem, są wolnymi ludźmi, ale jednak ich kompetencje atrakcyjne dla kapitału najczęściej nie wynikają z osobistych przymiotów tych ludzi, ale autorytetu urzędu, który sprawowali. Dalsze kariery w instytucjach międzynarodowych są w porządku, bo mogą też przynieść jakieś korzyści dla państwa. Ale bycie lobbystą tej czy innej firmy, lub w jakimś czarnym scenariuszu, tego czy innego satrapy to rola, w której chcemy oglądać naszych prezydentów? Moim zdaniem, nie.
Agata Duda i synekura w NBP?
Ale z samym prezydentem Dudą to jeszcze pół biedy. Nie korzysta w końcu z powiązań politycznych swojego środowiska, by objąć tę czy inną intratną fuchę w państwie i się na niej uwłaszczać. Nie idzie jednak w ślady madame Sadurskiej. On idzie w prywatny biznes. Co innego jego żona, Agata.
Informacje o tym, że miała zostać zatrudniona jako doradczyni prezesa NBP, zostały szybko zdementowane przez bank centralny, ale wiemy, że na liście kontaktowej tej instytucji widniała na wśród zatrudnionych w roli doradcy prezesa Glapińskiego. Sprawa jest rozwojowa i pewnie najbliższych dniach więcej dowiemy się o tej karierze – czy miała miejsce, a jeśli tak, jak była długa. A może ta kariera dopiero rozkwitnie?
Na pewno bardzo źle by się stało, gdyby Agata Duda znalazła zatrudnienie w instytucji państwowej zarządzanej przez sojusznika jej męża, który już potrafił przygarnąć ludzi z Pałacu Prezydenckiego. Byłoby w tym coś gorszącego. Nie tylko dlatego, że synekura z zarobkami rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych trafia po linii rodzinno-towarzysko-politycznej. Problemem byłoby też to, że w gronie doradców szefa najważniejszej instytucji finansowej byłaby osoba, o której kompetencjach w zakresie polityki monetarnej nie wiemy nic. Czy szlachetna kariera nauczycielki języka niemieckiego i 10 lat bezrobocia i zamknięcia w Pałacu Prezydenckim wystarczy, by zasłużyć sobie na taki wpis do CV? Ja i Państwo doskonale wiemy, że nie. Miejmy więc nadzieję, że wbrew doniesieniom medialnym Agata Duda nie trafi do NBP i jeśli już na dobre porzuci karierę nauczycielską, znajdzie pracę w sektorze prywatnym, na którą zasłuży sobie kompetencjami, a nie rolą żony swojego męża, który zrządzeniem losu był polskim prezydentem.