Odszedł reprywatyzację w Warszawie. Teraz wraca na listach PO
13 lat temu w Lesie Kabackim żywcem spłonęła Jolanta Brzeska. Działaczka lokatorska, emerytka, mama i babcia. Nieznani sprawcy porwali ją, związali jej ręce, oblali łatwopalną substancją i podpalili. Brzeska zginęła, bo podpadła reprywatyzacyjnym mafiozom. Ta śmierć to nie był przypadek, tylko ponury symbol tego, co złe w III RP: słabości państwa wobec silnych i bezwzględności wobec słabych, przyzwolenia na zło w imię "świętej własności prywatnej".
Śledztwo w sprawie morderstwa było farsą. Najpierw uznano, że Brzeska sama pojechała do lasu, związała się i podpaliła. Potem, w 2016 roku prokurator Ziobro hucznie wznowił postępowanie - bez efektów. Po kilkunastu latach wciąż nie ma nawet podejrzanych.
O tym morderstwie nie wolno zapomnieć. O ponurym dziedzictwie czasów, kiedy - zgodnie ze słowami ówczesnej prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz - w stołecznym ratuszu działała "grupa przestępcza", zapomniała jednak najwyraźniej PO. Rządzący Warszawą wyszli z tamtej afery niemal suchą stopą. Tylko jeden z nich stracił stanowisko. Był to wiceprezydent Jarosław Jóźwiak. To on nadzorował kwestię reprywatyzacji, oddawanie cennych działek miejskich w centrum Warszawy. Kiedy go odwoływano, padło wiele słów o politycznej odpowiedzialności. Ta odpowiedzialność miała najwyraźniej krótką datę ważności. Media donoszą, że dawny wiceprezydent otwiera listę Platformy Obywatelskiej do rady miasta.
1 marca, jak co roku, lokatorzy spotykają się na skwerze przy ul. Nabielaka. Tam mieszkała pani Jolanta. Choć zainteresowanie mediów przygasło, gromadzą się tam nadal. Przyprowadza ich tam lojalność wobec koleżanki, solidarność, ale też - gniew. Nic nie mobilizuje tak jak gniew, gdy do polityki wracają postaci takie, jak pan wiceprezydent Jóźwiak. Najbliższa okazja, aby go wyrazić: 7 kwietnia.