"Super Express": - Niska frekwencja w referendum sprawiła, że Hanna Gronkiewicz-Waltz pozostanie na stanowisku. Wydaje się, że decydujący wpływ na to miało nawoływanie do bojkotu lub jak chcą inni tłumaczenie wyborcom, że odwołanie pani prezydent w tym momencie byłoby nieracjonalne.
Dr Tomasz Żukowski: - To chyba oczywiste. Hanna Gronkiewicz- -Waltz wczoraj rano w wywiadzie dla RMF FM otwarcie powiedziała, że zmobilizowanie do udziału w referendum tylu jej zwolenników, aby mogła zachować stanowisko, było niemożliwe. Dlatego podjęto decyzję o zbijaniu frekwencji, m.in. poprzez straszenie PiS.
- Ludzie Platformy nie ukrywają tego. Joanna Fabisiak mówiła nam, że to było dokładnie obliczone.
- Decyzję o zniechęcaniu warszawiaków do głosowania podjęli także prezydent i premier. A głowie państwa i szefowi rządu nie wypada namawiać do niekorzystania z ważnego instrumentu demokracji bezpośredniej i działania niezgodnego z dobrymi praktykami referendalnymi zalecanymi przez instytucje europejskie. Co więcej, prezydent Komorowski uczynił to w sierpniu, jeszcze w trakcie liczenia podpisów potrzebnych do zorganizowania referendum.
Patrz też: OFICJALNE WYNIKI: Referendum w Warszawie nieważne!
- Ale spójrzmy z drugiej strony, to był chyba jedyny sposób, żeby pani prezydent zachowała stanowisko. Jakaś partia w Polsce nie zachowałaby się podobnie na miejscu Platformy?
- Istniała taka pokusa i Platforma, a także najważniejsze osoby w państwie dały się skusić. W konsekwencji ucierpiały dobre praktyki demokratycznego państwa. Mam jednak i dobrą wiadomość. Tej pokusy może nie być. Wystarczy zlikwidować próg referendalny. To spowoduje wzrost frekwencji. Bojkotowanie przestanie się bowiem wtedy opłacać.
- Nie będzie to prowadzić do sytuacji, w których garstka mieszkańców będzie co chwilę chciała kogoś odwoływać?
- Równocześnie należałoby podnieść próg liczby podpisów potrzebnych do ogłoszenia takiego plebiscytu. W tej chwili wynosi on 10 proc. Wystarczyłoby podnieść go np. do 15 czy 20 proc. Wtedy referendów będzie mniej, ale więcej w nich będzie dyskusji, zaangażowania, obywatelskiej aktywności.
- Referendum w tak dużym mieście jak Warszawa na rok przed wyborami samorządowymi miało w ogóle sens? PO twierdzi, że nie.
- Nie dziwi mnie, że mówi tak ugrupowanie, które bało się utraty władzy. Gdy skończono zbierać referendalne podpisy, do końca kadencji pani prezydent był rok i parę dobrych miesięcy. Myślę, że przeprowadzenie w takiej sytuacji głosowania jest zgodne ze zdrowym rozsądkiem i logiką demokracji. Pamiętajmy: tu chodzi o fundamentalne prawo obywateli, by móc bezpośrednio decydować o tym, czy chcą odwołać swoich reprezentantów. Prawo zapisane w konstytucji.
ZOBACZ: Najlepsze memy z Gronkiewicz-Waltz
- Znając wynik tego plebiscytu, możemy mówić, że ktoś zwyciężył i będzie teraz wzmocniony na scenie politycznej?
- Tak naprawdę chyba nikt nie jest do końca zadowolony. Kto przegrał najbardziej? Dobre praktyki i obyczaje demokracji.
- Hanna Gronkiewicz-Waltz pozostanie na stanowisku. Kłopoty PO i premiera Tuska się skończyły?
- Nie będę oryginalny, mówiąc, że już samo referendum było żółtą kartką dla PO. Ale zgadzam się też z głosami, że referendum oznacza wzmocnienie Donalda Tuska. Dał sygnał, że nie jest tak słaby, jak mogliby niektórzy sądzić.
- PiS energicznie brało udział w promocji referendum, momentami te metody budziły kontrowersje. Te działania przyciągnęły warszawiaków do urn czy raczej odstraszyły?
- Największe znaczenie miało zaangażowanie się PO, prezydenta i premiera w zbijanie frekwencji. Mobilizowanie zwolenników przez PiS czy Wspólnotę Samorządową w końcówce kampanii pozwalało równoważyć odpływ stronników PO. Dlatego w ostatnich tygodniach wg TNS frekwencja już się nie zmieniała.