Dr Rafał Chwedoruk: - Choć trzeba tę wypowiedź traktować jako element poważnego konfliktu w obrębie elity, to jednak Jerzy Hausner zwrócił uwagę na coś, co jest realnym problemem w naszej części Europy. Chodzi o tendencję ugrupowań politycznych do tworzenia partii władzy, które są gotowe zrobić bardzo dużo, by w żadnym razie władzy raz uzyskanej nie oddać. To często jest bardzo niebezpieczne dla mechanizmów demokratycznych i państwa prawa, zwłaszcza kiedy uczestniczą w tym elity.
- No właśnie, to bezapelacyjne poparcie wpływowych środowisk daje takim partiom, jaką obecnie stała się Platforma, przyzwolenie na zbyt wiele?
- Mamy do czynienia z podziałem sceny politycznej na my albo oni - podziałem, który elity tak sobie upodobały. Wygląda to jak sytuacja w Hiszpanii w czasie wojny domowej, gdzie z jednej strony był Ernest Hemingway, Józef Stalin i anarchiści, a z drugiej monarchiści, faszyści i Adolf Hitler. To jest wyniszczający konflikt, który prowadzi do wielu niepokojących zjawisk. Już widać pierwsze symptomy tej polaryzacji postaw. Od kilku lat za cichym przyzwoleniem elit mamy do czynienia z ograniczaniem praw obywatelskich. Ma to miejsce zarówno na poziomie ustawowym w postaci szeroko rozpowszechnionych podsłuchów, drastycznego ograniczenia prawa do manifestacji, czy propagandowym, np. nagonka na związki zawodowe czy stygmatyzacja grup społecznych, które władzy podpadły.
- Myśli pan, że ktoś z kibiców akurat rządzącej PO zdaje sobie sprawę z tych zagrożeń?
- Nie sądzę, żeby robiło to na kimś wrażenie. Także krytyka Jerzego Hausnera raczej nie będzie miała konsekwencji politycznych. Utwardzenie postaw będzie raczej postępowało, a to nie wróży niczego dobrego. W silnie podzielonych politycznie krajach rzeczywistość społeczno-polityczna budzi poważne kontrowersje. Weźmy choćby za przykład Węgry. Polityka Orbána to dobry wskaźnik tego, dokąd może ten podział doprowadzić.
- Mam pewne wątpliwości, czy przy wytworzeniu się wokół Platformy swego rodzaju układu polityczno-biznesowo-towarzyskiego, w którym pozycja elit zależy od władzy i na odwrót, perspektywa Budapesztu w Warszawie kogoś przeraża. No, co najwyżej tych, którzy boją się, że Orbánem będzie Kaczyński.
- Niewątpliwie po 2007 roku doszło do zjawiska, które wcześniej nie miało w Polsce miejsca. Po raz pierwszy pojawił się rząd, który cieszył się poparciem zdecydowanej większości elit społecznych, naukowych, biznesowych i kulturalnych. Mimo szczerych chęci, taka manifestacyjna jednomyślność osłabia mechanizm kontroli demokratycznej. Widać to choćby po tym, jak obecnie reaguje się na różne afery. Przecież one spływają po rządzących. Kiedyś szybko doprowadzały do upadku kolejnych rządów i premierów, nawet kiedy wydawały się mniej poważne niż np. afera hazardowa czy afera taśmowa. Dziś to trudno sobie wyobrazić, żeby poważna afera miała doprowadzić do upadku rządu.
- Splot interesów elit i władzy potrafi impregnować rządy na wszelkie afery i niezadowolenie społeczne?
- Owszem. Wystarczy przypomnieć, że jest taki kraj jak Meksyk, w którym mimo istnienia demokracji i bez żadnych działań autorytarnych przez 70 lat rządziła jedna partia. Mieliśmy też po II wojnie światowej wieloletnie rządy chadecji we Włoszech, żeby przywołać bliższy przykład. To jest dokładnie ta sytuacja, o której pan mówił - splot interesów największej partii, najbogatszych obywateli, zagranicznych inwestorów i Kościoła. W tym sensie młoda polska demokracja musi być bardzo ostrożna. Z dwóch niebezpieczeństw, które mogą jej zagrażać, czyli z jednej strony politycznego chaosu, a z drugiej oligarchizacji władzy, trochę bardziej powinniśmy się bać owej oligarchizacji.
- Przydałby się jakiś wstrząs?
- Wystarczy wspomnieć, że w tych krajach naszego regionu, bo to one są dla nas punktem odniesienia, w których doszło do podziałów wewnątrz jednego ze zwalczających się obozów czy nawet w obu naraz, pojawił się łatwiejszy mechanizm wymiany elit i partii u steru władzy. Tak stało się w Czechach, na Słowacji, w Rumunii czy Serbii. Można więc powiedzieć, że czasami niestabilność sceny politycznej i jej dynamika służą demokracji. Ważna uwaga jest taka, że we wszystkich tych krajach doszło do tego w wyniku zawierania dość egzotycznych, wydawałoby się sojuszy, które w polskich warunkach wymagałyby np. współdziałania SLD i PiS.
- Nie do pomyślenia w Polsce.
- W obecnym okopaniu się ideowym może nie, ale taki właśnie sojusz silnie konserwatywnej partii z lewicową stał się szansą na przełamanie monopolu formacji z liberalnego centrum, silnie wspieranego przez Unię Europejską czy Stany Zjednoczone. Tego typu sojusze są najlepszym zabezpieczeniem się przed wytworzeniem się hegemonii jednej partii, która z czasem może przekształcić się w system oligarchiczny. Nie jestem pewien, czy nasze elity są w stanie wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski, a przecież taki scenariusz grozi też Polsce.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail