"Super Express": - Jak ocenia pan węgierski pomysł pozbycia się z rynku wszystkich walutowych kredytów mieszkaniowych?
Dr Ireneusz Jabłoński: - To ryzykowny pomysł. Bo jeżeli można ingerować w ten rodzaj umów cywilnoprawnych, jakim są umowy kredytowe, to rodzi się pytanie dlaczego nie ingerować też w inne umowy.
- Jakie ryzyko się z tym wiąże? W założeniu ta zmiana ma ulżyć ekonomicznie kredytobiorcom.
- To byłoby istotne podważenie swobody zawierania i egzekwowania umów cywilnoprawnych. Wpłynęłoby na obniżenie pewności ich egzekwowania. Jeśli z powodów społecznych, czytaj politycznych, można w to ingerować, to można podważyć też inne umowy. Trzeba odróżnić troskę o rozwiązanie problemu ekonomicznego szeregu gospodarstw domowych, np. poprzez jakieś renegocjacje umów, od ustawowego znoszenia zobowiązań wynikających z umów kredytowych. Ta druga sytuacja grozi wręcz pogorszeniem pewności obrotu gospodarczego.
Zobacz: Sprzeda swe organy by spłacić kredyt! Dramat porzuconej matki dwójki dzieci!
- Podobne rozwiązanie byłoby możliwe w Polsce, jeśli udałoby się to wcześniej przeprowadzić na Węgrzech?
- Teoretycznie tak. Niektórzy populistyczni politycy mogliby odwołać się do tego precedensu, który, powtarzam, moim zdaniem byłby niebezpieczny.
- Populistyczni politycy? Czyli cała nasza klasa polityczna...
- Zmienianie decyzją polityczną warunków umowy, która była zawierana na zasadzie dobrowolności, to byłby populizm. Ale to jest polityka, czyli świat, który nie podlega racjonalnym osądom. Normalnie jeśli chcemy za coś mniej płacić, to akceptujemy dodatkowe ryzyka z tym wiązane. Ale polscy kredytobiorcy kredytów denominowanych we frankach szwajcarskich są w relatywnie niezłej sytuacji. Wzrosła im wartość kredytów, ale bezwzględne raty nadal są porównywalne z kredytami złotowymi. U nas nie ma takiej aprecjacji wartości kredytów, jaka nastąpiła na Węgrzech. Tam do wzrostu kursu franka, wynikającego z pewnej gry światowej między walutami, dołożył się spadek wartości forinta, który wynikał z błędów poprzedniego rządu.