"Super Express": - W tym roku Polacy mają ogółem wydać 0,5 mld zł więcej na święta, ale tzw. indeks karpia wskazuje, że w porównaniu z zeszłym rokiem stać nas na mniej. Dla ekonomisty te świąteczne dane są wyznacznikiem stanu polskiej gospodarki?
Andrzej Sadowski: - Absolutnie nie, i szczególnie dotyczy to danych nt. konsumpcji. Okres świąteczny jest dla branży handlowej miłym okresem, bo rosną obroty, ale jak popatrzymy na konsumpcję w skali roku, to wygląda to zupełnie inaczej, a dane roczne są najbardziej wiarygodne. Pamiętajmy też, że konsumpcja jest wyższa, kiedy więcej zarabiamy oraz kiedy nasza praca jest więcej warta, a na rynku europejskim jest warta więcej, bo za nasze produkty i usługi coraz więcej dostajemy, więc nic dziwnego, że dysponujemy większymi pieniędzmi. O ile oczywiście rząd, jak zamierza to zrobić w przyszłym roku, nie pozbawi nas tych możliwości, zabierając nam więcej podatków.
- Mijający rok trochę Polaków doświadczył - obserwowaliśmy m.in. znaczny wzrost cen żywności. W przyszłym czeka nas wzrost akcyzy na paliwo, który odbije się na naszych kieszeniach. Rok 2012 będzie okresem, w którym Polacy będą mieli z czego konsumować?
- Na pewno będziemy dysponować mniejszymi pieniędzmi, nawet jeśli nominalnie tych pieniędzy dostaniemy więcej. Wynikać to będzie z tych elementów, o których pan wspomniał. Wzrost akcyzy na nośniki energii spowoduje wzrost cen innych produktów podstawowych, bo ich wyprodukowanie stanie się droższe. Dostaniemy też mniej, bo pracodawcy zapłacą wyższe podatki przez podniesienie składki rentowej. Ewidentnie obserwujemy podatkowy drenaż i zmniejszenie środków, które Polakom zostaną w kieszeni. A jeżeli dołożymy do tego inflację, to będziemy dysponować znacznie mniejszymi zdolnościami nabywczymi.
- Rząd postanowił utrzymać dyscyplinę budżetową w następnym roku kosztem naszych pieniędzy, wynikającej z tego konsumpcji wewnętrznej i tym samym wzrostu gospodarczego?
- Obserwując działania rządu, widać, że liczy się dla niego przede wszystkim dogmat arkusza kalkulacyjnego. To fałszywa wiara w to, że jeśli podniesie się opodatkowanie Polakom, to do budżetu wpłynie więcej pieniędzy. Tak nie jest. Polacy niejednokrotnie pokazali, że szybko uczą się neutralizować podwyżki podatków. Rośnie przez to szara strefa, ukrywamy dochody, nie prowadzimy takiej działalności, jakbyśmy chcieli, bo zwyczajnie przestaje nam się to opłacać.
- Rząd zachowuje się więc jak szkodnik?
- Tak, tym bardziej że nie proponuje ograniczenia swojego marnotrawstwa, bo jak widzimy, próbuje utrzymać swoje wydatki na niezmienionym poziomie, mimo że w innych krajach wydatki państwa drastycznie się ogranicza. My, obywatele, musimy zgodzić się na przymusowe oszczędności, które nic nam nie dają i są po prostu oszczędnościami na rzecz rządu.
- Najbliższy rok będzie więc pierwszym od lat, który nie przyniesie Polakom podniesienia standardu życia?
- Dla wielu grup, które miały aspiracje i pięły się powoli po drabinie społecznej, okaże się, że zatrzymują się w miejscu lub wręcz spadają kilka szczebli niżej.
- Wszyscy oni będą mogli za to podziękować rządowi?
- Źródło tego problemu jest oczywiste. To rząd zmusza obywateli, żeby podtrzymać wygodny dla niego poziom wydatków. Ma jednak alternatywę. Budżet - obecnie jego oczko w głowie - nie jest bożkiem, któremu trzeba składać ofiary z podatków. To od polityków zależy, jakie wydatki tam wpiszą, i nie są one obiektywne, tylko takie, jakie wpiszą tam politycy ze względu na własne cele polityczne, a nie społeczne. Dlatego dziś podnosi się obciążenia obywateli, podczas gdy w innych krajach działa się na odwrót, aby nie zdusić gospodarki, bo będzie jeszcze gorzej.
- Nasz rząd ceni sobie oryginalność?
- Wybrał po prostu najbardziej pasywne i niekorzystne dla polskiego społeczeństwa rozwiązanie, czyli drenaż fiskalny. Poza tym nie zaproponował żadnych zmian - reorganizacji struktury państwowej, obcięcia kosztów jej funkcjonowania i usprawnienia. Mógł przynajmniej nie przeszkadzać polskim przedsiębiorcom, a tak nie dość, że będzie w tej kwestii równie źle, jak było, to może być jeszcze gorzej.
Dr Andrzej Sadowski
Ekonomista Centrum im. Adama Smitha