"Super Express": - Jest pani współautorką książki "Resortowe dzieci. Media". Dziennikarze to dość niszowy temat. I nagle duże zainteresowanie i powodzenie tytułu...
Dorota Kania: - Opisujemy kariery i działalność najważniejszych ludzi mediów głównego nurtu, których kariery zaczęły się w PRL. Opisujemy cały system, który zaczął się w 1944 roku, a który opisał pan w swojej książce "Bestie". To jest kontynuacja, kolejne pokolenia.
- Przygotowałem kilka krytycznych wobec państwa książki głosów. "Objaw głupoty i braku uczciwości" - Konrad Piasecki z RMF. "Podłe świństwo" - Katarzyna Kolenda-Zalewska z TVN. "Bolszewicki sposób zbierania pseudohaków" - Tomasz Sekielski z TVP. Tomasz Lis z kolei nazwał was "żulami z prawicowego lumpeksu". Zamierzacie kogoś pozwać, bo to poważne zarzuty?
- Będę reagowała tylko na zarzut kłamstwa, a nie na takie rzeczy. Rozumiemy jednak to zdenerwowanie, gdyż po raz pierwszy publikujemy tak dużą liczbę dokumentów. Podkreślam - nic z tego, co opublikowaliśmy, nie było zmyślone. Wszystko jest oparte na dokumentach, w tym gospodarczych. Szerzej opublikujemy to w kolejnych książkach...
- Krytyka części książki pojawiła się nawet na prawicy. Zarzucono, że choć pozycja jest potrzebna, to Jacek Żakowski czy Tomasz Lis zostali doczepieni na siłę, pod tezę. Sugerowała to np. Janina Jankowska.
- Ależ to nie są nazwiska doczepione.
- Tylko co oni mają wspólnego z ludźmi, których rodzice albo oni sami byli mocno zaangażowani w PRL? Można ich nazwać "resortowymi dziećmi"?
- To są dziennikarze, którzy nadawali w mediach ton przez ostatnie 24 lata. Wyraźnie napisaliśmy w książce, że resortowe dzieci to nie tylko więzy krwi, ale także mentalność. Wystarczy przeczytać, co Jacek Żakowski pisał w latach 80., czy to, co obecnie pisze Tomasz Lis. Pokazaliśmy przekrój środowiska mediów i jak ono działa. Schemat, w którym idzie jakiś przekaz dnia, a później cała grupa dziennikarzy się pod to podłącza.
- Osoby, które pracują na świeczniku w mediach, zawdzięczają swoją pozycję koneksjom rodzinnym - to jest teza książki?
- Postawiono na sprawdzone kadry. Tak na początku, w 1944 roku, jak i po wprowadzeniu stanu wojennego. W styczniu 1982 zwolniono cały zespół Programu 3 Polskiego Radia. Trójka była zawsze nieco niepokorną stacją jak na czasy PRL. Przyszedł Andrzej Turski, który według IPN został zarejestrowany jako kontakt operacyjny SB. I wyrzucono z Trójki tych niepokornych ludzi. I są przyjmowane właśnie sprawdzone kadry.
- Sprawdzone kadry, czyli kto?
- Grzegorz Miecugow, syn Brunona Miecugowa. Monika Olejnik, córka funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa. Tomasz Sianecki, również syn funkcjonariusza SB. Marek Niedźwiedzki, który figuruje w archiwach SB jako kontakt operacyjny "Bera". Zachował się protokół zniszczenia akt.
- Monika Olejnik skomentowała waszą książkę, mówiąc, że przeszłość jej ojca nie ma znaczenia. Podkreśliła, że wszystko, co osiągnęła, zawdzięcza sobie, a ojca i tak będzie kochała.
- Ten komentarz ukazał się rok temu, po moim artykule zapowiadającym książkę. Po wydaniu książki Monika Olejnik w ogóle się do niej nie odniosła. To, że w 1982 roku przeniesiono ją do Trójki, było stawianiem na sprawdzone kadry. Do dziś w Trójce pracuje Beata Michniewicz, która była w Podstawowej Organizacji Partyjnej PZPR, a jej teściowie byli wysokimi funkcjonariuszami SB. To było jeszcze pokolenie, które, jak samo mówiło, walczyło z "bandami".
- Jacek Żakowski zagroził wam procesem, gdyż nie poczuwa się do bycia "resortowym dzieckiem".
- Zażądał usunięcia zdjęcia.
- I 20 tys. zł odszkodowania. Właśnie życiorys Jacka Żakowskiego podnosi się najczęściej jako przykład tego, że trudno go zaliczyć do "resortowych dzieci".
- Najbardziej bawi mnie to, że red. Żakowski nie chce być w tym towarzystwie. W towarzystwie np. swojego szefa, naczelnego "Polityki", Jerzego Baczyńskiego, który figuruje w archiwach SB jako tajny współpracownik "Bogusław". Naszym zdaniem tłumaczenie Jaruzelskiego w latach 80. wyjaśnia znalezienie się Żakowskiego w tym gronie. Wyznacznikiem było też zachowanie tych osób w kluczowych momentach III RP.
- To dziennikarze mediów głównie prywatnych, wyłączając Tomasza Lisa. Mamy prawo zaglądać do życiorysów ludzi, którzy mogą sobie robić, co chcą, w czyjejś prywatnej firmie?
- Gdyby to byli ludzie, którzy nie mają ambicji i aspiracji zajmowania się polityką, kształtowania polskiej rzeczywistości, to nie byłoby sprawy. Tyle że to są ludzie stojący na froncie walki ideologicznej. I trzeba się tym zajmować! Mamy dziś sytuację, że Jacek Żakowski, m.in. z powodu naszej książki, zapowiada 2014 rok jako piekło.
- Dobrze, ale nie tylko przy waszej książce pojawia się jednak argument, że dzieci nie odpowiadają przecież za życie swoich ojców i dziadków.
- Oczywiście, że nie odpowiadają. Ma jednak znaczenie to, w jakich warunkach się wychowaliśmy, z jakiego domu pochodzimy. To przyzna każdy socjolog. Nie twierdzę, że wszyscy, którzy wyrastali w resortowych rodzinach, później są resortowymi dziećmi. Świetnym przykładem jest Antoni Zambrowski, który pracuje w redakcji "Gazety Polskiej". Im było znacznie trudniej oderwać się od swoich korzeni i przejść na jasną stronę mocy.
- Przypomnijmy, że Antoni Zambrowski to opozycyjny wobec PRL dziennikarz, którego ojciec Roman był wpływowym działaczem PZPR w czasach Stalina i Bieruta.
- I Antoni jest bardzo prawym człowiekiem, siedział w czasach PRL, był prześladowany. Czyli można. Tymczasem wielu ludzi, których rodzice objęli najwyższe pozycje w PRL, miało o wiele lepszy start życiowy niż reszta. Ich rodzice często byli kierowani do dyplomacji. Ich dzieci uczyły się języków wraz z obcokrajowcami. Często jako dorośli ludzie wstępowali sami do służb...
- Dobrze, ale ktoś zapyta: po co nam ta wiedza?
- Aby zrozumieć, czym jest III RP. Zrozumieć, że ludzie, którzy poddawali się systemowi PRL, nie byli jedyni. Była cała masa tych, którzy się nie poddali. Niestety, wciąż istotni są ci pierwsi.
Rozmawiał Tadeusz Płużański