Dobrze zrobił. Po pierwsze, podniósł wszystkim poziom adrenaliny, bo gdyby nie on, pewnie Polacy przełączyliby z debaty pokazywanej w Jedynce na Dwójkę, gdzie Polacy wygrali dla Niemców mecz. Po drugie, nie ściągnął na siebie komentarzy typu "stchórzył", "nie miał nic do powiedzenia", "jedzie dalej na plecach Tuska". Po trzecie, nieobecni nie mają racji.
Marszałek zaprezentował się solidnie. Bez fajerwerków, ale i bez wpadek. Koncyliacyjny, spokojny, pewny siebie. Zaskoczył nieco dwoma bezpośrednimi atakami na Jarosława Kaczyńskiego. To raczej nie jego broń. Na pewno nie przegrał tej debaty. Jarosław Kaczyński najgorzej wypadł, odpowiadając na pytanie o in vitro. Kluczył minutę, żeby na koniec uciec od prostej odpowiedzi. Nie chciał stracić katolickiego elektoratu, ale nie chciał też zrazić dalece mniej konserwatywnego. Za to jego resume było najlepsze, tu najsolidniej się przygotował.
Wielka dwójka Komorowski - Kaczyński zremisowała wczoraj. To pewnie także przez formułę debaty, w której racje i osobowości kontrkandydatów nie mogły się bezpośrednio ścierać.
Pozytywnie zaskoczył Grzegorz Napieralski. Zrobił medialny gigantyczny postęp. To jego najbardziej kochała wczoraj w studiu kamera. Uśmiechnięty, obiecujący socjaldemokratyczny raj i odnoszący się bezpośrednio do konkretów ("sam rejestrowałem samochód dwa dni" - narzekał na biurokrację). Za cztery lata może narobić na polskiej politycznej scenie zamieszania. A Waldemar Pawlak? Był sobą. Debata nie pokazała zwycięzcy. Jeszcze wszystko może się zdarzyć.