Niekochany syn Prawa i Sprawiedliwości
Sztab Karola Nawrockiego może sobie pogratulować. Propagandowy gambit, by konsekwentnie podkreślać, że nie jest on człowiekiem PiS, ale „obywatelskim kandydatem na prezydenta popieranym przez Prawo i Sprawiedliwość”, zadziałał znakomicie – ludzie uwierzyli, że rzeczywiście jest ciałem obcym w partii. Gorsza wiadomość jest taka, że najwyraźniej najbardziej uwierzyli w to wyborcy PiS.
Okazuje się, że jedna trzecia tych, którzy deklarują w sondażu Instytutu Badań Pollster dla „Super Expressu”, że zagłosowaliby na ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego, nie chce głosować na Karola Nawrockiego. Najwięcej z nich ciągle nie może się zdecydować, czy go poprzeć, część woli głosować na Sławomira Mentzena, ale są i tacy – choć nieliczni – którzy w ogóle nie chcą oddać głosu na Nawrockiego.
Wygląda więc na to, że miesiące wewnątrzpartyjnych castingów i niekończących się badań opinii publicznej poszły jak krew w piach. Nawrocki może jest kandydatem skrojonym pod oczekiwania wyborców, przynajmniej w tym wymiarze, o którym mówił Jarosław Kaczyński – bo rzeczywiście jest młody, wysoki, okazały i przystojny. Niekoniecznie jednak kogoś takiego chcieliby wyborcy PiS, których ciągle nie może w sobie rozkochać, jak rozkochał zaplecze propagandowe Nowogrodzkiej.
Mówiąc Nawrocki, ciągle niewystarczająco wielu myśli „PiS”
A przecież Nawrocki teoretycznie powinien elektorat PiS wziąć szturmem. Poza namaszczeniem przez Kaczyńskiego i glejtem partii, mówi to, co miłe dla ucha prawicowego wyborcy. Tylko ciągle ma jeden zasadniczy problem – nie jest traktowany jako w pełni swój. Nawet dla wyborcy PiS przyszedł znikąd. W czasach rządów partii Kaczyńskiego nie tylko nie był frontową postacią jego obozu, ale nawet kimś, kto rzucałby się w oczy. Choć przecież stał na czele IPN, czyli instytucji, która zawsze była bliska sercu okołopisowskiej prawicy. Mówiąc Nawrocki, ciągle niewystarczająco wielu myśli „PiS”.
Normalnie w takiej sytuacji przeszedłby ścieżką wydeptaną przez innych przeszczepów do partyjnego ciała PiS – ścigałby się na radykalizm z największymi klaunami partii i nie przebierałby w słowach. Startuje jednak nie w plebiscycie na mistera PiS, ale w wyborach na prezydenta państwa i ciągle musi uważać, by nie zrazić do siebie bardziej umiarkowanych wyborców. Będzie ich bowiem potrzebował w II turze wyborów, by zagrozić obecnemu faworytowi, Rafałowi Trzaskowskiemu. Nie jest bowiem wielką tajemnicą współczesnej polityki, że w silnie spolaryzowanym społeczeństwie o sukcesach wyborczych decyduje przede wszystkim mobilizacja własnych tradycyjnych wyborców. Bez tej bazy, nie ma nadbudowy – masy krytycznej, która pozwala zdobyć większość.
I tu pojawia się paradoks, z którym Nawrocki może problem, by sobie poradzić. Trudno myśleć o sukcesie w II turze z tak zdemobilizowanym elektoratem własnego środowiska, ale z uwagi na specyficzne jego zapatrywania nie można go zdyscyplinować bez narażania się bardziej centrowym wyborcom, których będzie potrzebował do ostatecznego zwycięstwa.
Przygody z kandydatem Nawrockim mogą być jednak tylko częścią problemu PiS. Demobilizacja jego elektoratu może bowiem w dużym stopniu wynikać również z przekonania, że wybory prezydenckie nie są na tyle ważne, by głosować na Nawrockiego mimo wszystko. Jeśli po ponad roku rządów obecnej koalicji wyborcy PiS nie czują zagrożeń, o których trąbią non stop politycy PiS, to może się okazać, że nawet inny – bardziej pisowski – kandydat nie mógłby dać Kaczyńskiemu prezydentury.