Ta banalna obserwacja ma jednak swoje konsekwencje także w strategii walki z koronawirusem. Otóż, mimo że dziennie zaczyna umierać na niego tyle osób, ile zginęło w Smoleńsku, to są to zgony „zwykłych ludzi”. A gdy giną zwykli ludzie, nie ma tragedii. Tragedia jest wtedy, gdy giną ważni ludzie. Na przykład celebryci albo politycy z pierwszych stron gazet, którzy notabene też są w Polsce celebrytami.
Dlatego, gdy nie umiera nikt ważny, nie trzeba się spinać do walki z Covidem, bo przecież nauczyciele, jak powiedział minister Schreiber, umierają też w wypadkach, prawda? Można żartować, że wystarczy lód w majtkach albo – jak ostatnio błysnął senator Karczewski – że wystarczy zjeść na noc… jabłko. Śmiechy, żarty, głupawe rady, czyli wszystko to, co z zażenowaniem obserwujemy bardzo dobrze bowiem pokazuje, w którym dokładnie miejscu władza ma życie i zdrowie przeciętnego Polaka.
Dla rządzących politycznych celebrytów koronawiurs jest bowiem tylko drobnym dyskomfortem w ich bańce przywileju. Jeśli masz podejrzenie zakażenia, to dostajesz bardzo drogi i szybki test trójgenny i nie musisz stać na deszczu w kolejce po wymaz. Jeśli chcesz odwiedzić kogoś w szpitalu, to jako wojewoda albo przyszły minister załatwiasz to sobie po znajomości. Jeśli jesteś zarażony i złapią cię na zakupach, to mówisz, że ozdrowiałeś, bo przecież nikt nie wsadzi cię do aresztu na 5 miesięcy jak jedną panią, która złamała zakaz w kwarantannie. Wreszcie, gdy chorujesz sam albo ktoś z twoich bliskich, pakujesz go do szpitala i przyjmują cię bez kolejki.
Wiele mówi się o oderwaniu najbogatszych od życia przeciętnego Polaka i o tym jak bardzo zmienia im to sposób postrzegania świata. Ale przywilej działa nie tylko za pośrednictwem portfela, ale także statusu władzy. I skoro przywilej zmienia mindset uprzywilejowanego, to siłą rzeczy musi zmienić go także rządzącym.
Dlatego, gdy przeciętny Polak zaczyna się martwić, polityk rządzący zaczyna układać dowcipy na wizji. Bo jego to przecież nie dotyczy. Ba, on nawet nie może sobie wyobrazić tego, że to go może dotyczyć. Dlatego z przykrością trzeba stwierdzić, że rządzący dopiero ruszą z radykalnymi krokami, gdy któryś z nich trafi pod respirator albo po prostu umrze. A wtedy skończą się żarciki o jabłkach, bo nagle dotrze, że choroba potrafi przebić się także do banieczki uprzywilejowanych żartownisiów z PiS.