Przed spotkaniem za faworyta mógł uchodzić Kaczyński. To polityk bardziej doświadczony w takich potyczkach, bardziej cyniczny. Potrafi użyć szerokiego wachlarza trików. Ktoś, kto dotąd Oleksego nazywał "ruskim agentem", a teraz mówi o "polityku lewicowym średnio-starszego pokolenia", może wyginać się na wszystkie strony. W tym sensie Komorowski pozytywnie zaskoczył, bo poradził sobie w tej sytuacji. I to wszystko, co mogę o nim dobrego powiedzieć.
Kaczyński przez pół debaty opowiadał o wizji państwa solidarnego z uboższymi grupami, stwierdzając pod koniec, że za głównego doradcę wziąłby prof. Gilowską - symbol neoliberalizmu. Jakby wprost deklarował, że znów nas oszuka. Komorowski na szereg pytań o sprawy światopoglądowe odpowiadał bardziej konserwatywnie niż do tej pory. Kiedy mówi prawdę? Gdy nachyla się do elektoratu lewicowego i coś próbuje sklecić o prawach kobiet, czy wtedy, gdy obsługuje - stanowczo i bez zająknienia - swoich prawicowych wyborców?
Obaj przegrali w tym sensie, że zaserwowali dwa nakładające się programy publicystyczne. Nie dogadali się na temat zadawania sobie pytań, ale byli w stanie sobie przerywać, przekazywać kartki. To gest pogardy wobec wyborców. Mamy kartel polityczny, który podzielił sobie Polskę na dwie połowy. Dziękuję, skreślam obu.
Sławomir Sierakowski
Redaktor naczelny "Krytyki Politycznej", publicysta