Debata czterech kandydatów na urząd prezydenta w TVP

2010-06-15 4:00

Komentują znani dziennikarze

Debata dopiero nastąpi Dorota Gawryluk, Polsat:

- To nie była debata, lecz wymiana opinii. Debata bowiem polega na tym, że ścierają się ze sobą różne poglądy - że jest możliwość odpowiadania na to, co powiedział przed chwilą konkurent polityczny. Natomiast wczoraj takiej szansy nie było. Prawdziwa debata jest więc dopiero przed nami - przed drugą turą. Wczoraj po prostu jeszcze raz wysłuchaliśmy poglądów konkretnych kandydatów na konkretne sprawy. Niczego nowego się nie dowiedzieliśmy - ich poglądy są znane. Jedynym plusem było to, że zaistniały w jednym miejscu i o jednym czasie. Czyli ktoś, kto nie jest zorientowany, mógł na bieżąco porównać poglądy tej czwórki kandydatów do objęcia najwyższego urzędu w kraju. Nie widzę ani wygranych, ani przegranych. Przegranym byłby Bronisław Komorowski, gdyby nie przyszedł - gdyby jego głos nie zabrzmiał.

Komorowski zaskoczył Andrzej Morozowski, TVN:

- Sztab PO zapowiadał, że nie weźmie udziału w debacie. Kandydat przez to, że na nią przyszedł, znalazł się w uprzywilejowanej sytuacji. Na nim skupiła się uwaga widzów. I to był udany trick jego sztabu.

Formuła tego spotkania nie miała jednak nic wspólnego z debatą. Raczej ze spotami wyborczymi. Padało pytanie, kandydaci deklamowali odpowiedź… I Komorowski był jedynym, który element debaty próbował do tego wprowadzić. Zwracał się do Kaczyńskiego, zwracał się do Napieralskiego. Komorowski zakończył też to spotkanie swoją wypowiedzią. Co więcej, w ostatniej kwestii zwrócił się do prezesa PiS, a prowadzący spotkanie nie pozwolili Kaczyńskiemu odpowiedzieć. Dzięki temu Komorowski wykorzystał podręcznikową zasadę, że spotkanie wygrywa ten, kto je kończy.

Do tej pory uważałem, że Komorowski zyska, jeżeli się nie pojawi, a był jedynym ożywczym elementem tego spotkania.

Zwycięzcą był Pawlak Piotr Skwieciński, "Rzeczpospolita":

- Formuła tej debaty, w której poruszono tak wiele kwestii, wręcz wymusiła na kandydatach powierzchowność i ucieczkę w ogólniki. Dlatego trudno mieć do nich pretensję. W tym gigantycznym pustosłowiu jedynie Pawlak i Kaczyński przedstawili kilka konkretów.

Zwycięzcą - zarówno merytorycznym, jak wizerunkowym, okazał się Pawlak, który był najbardziej rozluźniony i przekonujący. Drugie miejsce zajął Komorowski. To, że zdecydował się na przybycie w ostatniej chwili, było sprawnym chwytem. Przypomniało to celowe spóźnienie się Kwaśniewskiego na debatę z Wałęsą z 1995 r., co rozsierdziło tego drugiego. Dzięki temu Komorowski mógł kontrolować sytuację.

Trzecie miejsce zajął Kaczyński. Był spięty, co można wnioskować ze sposobu siedzenia, artykulacji i braku uśmiechu. Na końcu Napieralski, który de facto zanegował zagrożenie energetyczne, co może nie spodobać się wielu wyborcom.

Złośliwy wąsaty gajowy Michał Karnowski "Polska -The Times":

- Zwycięzcą debaty był Grzegorz Napieralski. To był jego show. Momentami miałem nawet wrażenie, że to jest jego teledysk, a nie debata. Rozczarowaniem był zaś Waldemar Pawlak.

W przypadku Komorowskiego i Kaczyńskiego jednoznacznego zwycięzcy nie ma. Minimalnie lepiej wypadł chyba prezes PiS, który gra o przekonanie Polaków do zmiany swojego wizerunku. I po tej debacie łatwiej jest uwierzyć, że stał się politykiem mniej kłótliwym, unikającym zaczepek. Komorowski przeciwnie, zbyt często emanował dziwną złością. Złe wrażenie robiły ataki na Napieralskiego. Komorowski nie umie przyciągać wyborców lewicy tak, jak Tusk.

Komorowski z wąsatego gajowego stał się w debacie złośliwym wąsatym gajowym. Przed laty zwycięstwo PO dali młodzi ludzie. I nie mam wrażenia, by przez tę debatę przybliżono się do przyciągnięcia ich do urn. Nie sądzę, żeby sztab PO był po tym wieczorze zadowolony.