"Super Express": - Niewielu zadowolił przebieg debat telewizyjnych w polskiej kampanii wyborczej. Czego im brakuje?
Dr Tomasz Płudowski: - Przede wszystkim interakcji między kandydatami i różnorodności. W USA istnieje specjalne, niezależne ciało, które zajmuje się ustaleniami ze sztabami kandydatów co do każdej z debat. Pierwsza debata polega na tym, że kandydaci stoją i widząc siebie nawzajem, odpowiadają na pytania renomowanego dziennikarza, ale także mają czas na ustosunkowanie się nawzajem do swoich odpowiedzi. Druga odbywa się w formie rozmowy przy stole, co pozwala w sposób bardziej intymny toczyć im ze sobą spór. Najbardziej brakuje jednak u nas trzeciego formatu, czyli rozmów z udziałem publiczności. Kilka form debat pozwala uatrakcyjnić kampanię i lepiej zaprezentować polityków.
- U nas debaty z publicznością się nie sprawdziły. Zwolennicy PO tupali i buczeli podczas wypowiedzi Kaczyńskiego.
- W USA publiczność nie jest wybierana przez sztaby, tak jak u nas, ale niezależnie, np. przez biura badania opinii. Pochodzi z grup wyborców jeszcze niezdecydowanych, którzy sondowani są przed i po debacie. Pozwala to wprowadzić różnorodność i ożywia debatę. Ludzie zadają przecież nieco inne pytania niż dziennikarze. Są żywsze, także dlatego, że kandydaci chodzą po sali, wchodzą w kontakt z wyborcami.
- Na ile odbiegają od scenariuszy przygotowanych przez sztaby? U nas wszystkie spotkania wydają się wyreżyserowane
- Sprzeczki ograniczone są do minimum, ale aktywny udział dziennikarzy i publiczności pozwala na odejście od sztywnych scenariuszy. Nie pozwala na deklamowanie wyuczonych tekstów. U nas dziennikarze ograniczali wchodzenie w interakcję, trzymając się schematu ustalonego przed spotkaniem. To błąd, ale mógł wynikać właśnie z reguł narzuconych przez PO i PiS. To może jest w interesie obu polityków, ale na pewno nie jest w interesie wyborców.
- Na ile problem z polskimi debatami wynika z faktu, że liderzy ugrupowań są raczej politykami gabinetowymi niż kreowanymi na sposób amerykański, przez wyborców?
- Gabinetowość nie musi być zarzutem. Przeciwieństwem tego był u nas Andrzej Lepper. Kaczyński jest też autentycznym liderem PiS. Obaj kandydaci są jednak sztywni przed kamerami, a Komorowskiego osłabia to, że został wskazany przez Tuska. Premier osłabił go też już na starcie, dezawuując znaczenie wyborów jako walkę o splendor i żyrandole. Problemem jest raczej to, że przy pójściu w kierunku centrum obaj kandydaci upodabniają się do siebie. I jeżeli nie pozwolimy im wejść ze sobą w spór, twarzą w twarz, trudno będzie wskazać dzielące ich różnice.
dr. Tomasz Płudowski
Amerykanista, medioznawca, socjolog polityki, wykładowca Collegium Civitas i red. naczelny polskiej edycji "Global Media Journal"