Danuta Waniek: Komorowski nie wygrałby bez lewicy

2010-08-21 13:45

Danuta Waniek, była szefowa Kancelarii Prezydenta Kwaśniewskiego i była przewodnicząca KRRiT, w rozmowie tygodnia "Super Expressu"

"Super Express": - Jak się pani czuje w państwie rządzonym przez Platformę i premiera Tuska?

Danuta Waniek: - Tak, jakby suwerenem był nie naród, ale hierarchia kościelna. Politycy nie mają siły ani odwagi, a to oni dostają od nas mandat i powinni brać odpowiedzialność za kraj.

- Wielu obawia się raczej dominacji tylko jednej partii politycznej…

- Akurat to jest przemijające. Mieliśmy przykład choćby SLD i wiemy, że dominacja mu sił nie dodała. Taki stan rzeczy może trwać 4-5 lat, nie dłużej. Poza tym ludzie już nauczyli się wybierać. Nie dali się złapać na Kaczyńskiego, pomimo tragedii i zdecydowanego wsparcia go właśnie przez Kościół.

- Pamięta pani, kto mówił, iż "Danuta Waniek udowodniła, że interes partyjny SLD w mediach jest dla niej ważniejszy niż przepisy konstytucji" i chciał panią stawiać przed Trybunałem Stanu?

- Oczywiście, że pamiętam. Donald Tusk. Pod wnioskiem wstępnym podpisali się wszyscy czołowi politycy PO i PiS. Przygotowano też odpowiednią ekspertyzę prawną, potwierdzającą słuszność postępowania PO-PiS. Później, kiedy obie partie się skłóciły i Platforma już nie miała politycznego interesu w stawianiu mnie przed Trybunałem (ponieważ media były już w rękach PiS), zaprezentowano na ten sam temat… inną ekspertyzę. Mimo to zwróciłam się do marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego o doprowadzenie sprawy do końca. Niestety, niczego nie uzyskałam. Żeby nie przyznać się do błędu, załatwiono to kruczkiem prawnym.

- Ale przyzna pani, że próba odpartyjnienia mediów wyszła w KRRiT nie za bardzo…

- Stało się tak, gdyż partie zrobiły z mediów publicznych polityczny łup. Teraz dzieje się to już otwarcie. Trudno mi jednak ocenić, czy SLD wchodząc w układ z PiS, a teraz z PO, robi błąd. Ten dziwny sojusz w jakiś sposób pozwolił uratować media publiczne przed prywatyzacją, za którą opowiadała się PO. Zwróćmy też uwagę, że kiedy pojawiła się w tej kadencji szansa na nową ustawę medialną, Platforma w ostatniej chwili złamała ustalenia parlamentarne i ją wywróciła. Co więcej, jednym z powodów było wprowadzenie do ustawy swoistej cenzury, jaką jest zapis o obowiązkowym respektowaniu wartości chrześcijańskich. A ludzie mają już tego dosyć.

- Nowy prezydent sięga po ludzi lewicy. Pani dałaby się skusić Bronisławowi Komorowskiemu?

- Kancelaria powinna mieć pluralistyczny skład. Wiemy przecież, że Komorowski bez głosów lewicy nie zostałby prezydentem. Ocena nominacji, o których teraz się mówi, będzie jednak możliwa dopiero z perspektywy czasu. Może się przecież okazać, że Platforma proponuje stanowiska po to, by osłabić SLD w przyszłych wyborach. I np. ja w takiej sytuacji bardzo bym się zastanawiała. Nie każdą propozycję należy przecież przyjmować. Trzeba mieć jakieś poczucie wspólnoty. Nie ukrywam, że z tego powodu zawiodłam się na Danucie Huebner. Do PO przeszła tak łatwo, że mnie zatkało. A przecież, gdyby nie SLD...

- Zajmując się karierą naukową nie tęskni pani za polityką?

- Nie jest łatwo na to odpowiedzieć. Byłabym gotowa wrócić do polityki, gdybym dostała bardzo konkretne, państwowe zadanie do wykonania. Należałam do takiej grupy, którą cechował silny propaństwowy instynkt. Po 1989 r. pojawiliśmy się w polityce w trudnej dla lewicy sytuacji, kiedy nie gwarantowało to karier. Dziś nie ukrywam, że po pewnych doświadczeniach mam w sobie wiele goryczy. Po 2000 r., kiedy SLD był niezwykle silną formacją, pojawiło się w partii wiele osób, które po prostu chciały się dobrze urządzić…

- Dzisiejsze SLD składa się właśnie z takich ludzi?

- Mam kłopot z oceną, bo dzisiejszego Sojuszu po prostu nie znam. Ma na pewno jedną dobrą cechę: nie musi już opędzać się od propagandowych epitetów i łatek "postkomunistów". Wcześniej wielu przywódców lewicy (ja nie poszłam tą drogą) szukało legitymizacji w dobrych stosunkach z Kościołem, oczywiście na zasadzie "coś za coś". Obecni nie mają już poczucia winy, wynikającego z przeszłości. Mają za to inne doświadczenia, związane już tylko z nową rzeczywistością ustrojową.

- Pani miała poczucie winy wynikające z działalności w PZPR?

- Nie. Nigdy. Z mojej obecności w PZPR zawsze mogę się rozliczyć. A Polsce Ludowej zawdzięczam bardzo dużo. Przede wszystkim nieograniczone możliwości kształcenia się, a na tym mi zależało najbardziej. Oczywiście z czasem dostrzegałam słabości systemu, który na naszych oczach wyczerpywał swoje możliwości. Zgadzam się jednak z profesorem Andrzejem Walickim, że Polska była wówczas w kleszczach międzynarodowego układu sił. Wstąpiłam do partii na Wydziale Prawa w Warszawie. Rekomendowała mnie prof. Janina Zakrzewska, która na seminarium mówiła o PZPR "moja partia". Do partii należała czołówka polskich prawników. Dwudziestolatka bierze wzorce z ludzi, mających za sobą imponujący dorobek zawodowy. Później można to dopiero weryfikować. Myślę, że PRL jeszcze musi poczekać na sprawiedliwy osąd przeszłości, pokazujący plusy i minusy.

- Aż tak rzeczywistość chyba się pani nie podobała, skoro znalazła się pani w tzw. reformatorskim ruchu wewnątrz partii…

- PRL trzeba było zmieniać, bo kraj w pewnym momencie przestał się rozwijać. Będąc na studiach na Zachodzie w latach 70. i 80. dokonywałam różnych porównań. Wiem, że to już frazes, ale tylko w PZPR można było zmienić coś w systemie od środka. I wydaje mi się, że to się udawało. Robiliśmy wszystko, by Polska była lepsza od reszty krajów bloku wschodniego. Moje środowisko - prawnicze - ma przecież na swoim koncie powołanie do życia jeszcze w PRL takich instytucji, jak Trybunał Konstytucyjny, Naczelny Sąd Administracyjny czy Rzecznika Praw Obywatelskich. Warto o tym pamiętać.

- I młodej osoby o poglądach lewicowych nie zniechęciło do PRL to, że kapitalistyczne Austria czy Niemcy potrafiły prowadzić znacznie lepszą politykę prospołeczną niż państwa komunistyczne?

- No nie tak od razu, bo miały jednak za sobą dziki kapitalizm, w którym sześcioletnie dzieci były zatrudniane w fabrykach i dobrze, jak dożywały 20 lat…

- To jednak przed latami 70. i 80…

- Dobrze, dobrze, ale tak się to zaczynało. To miało swoje koszta. Z jakiegoś powodu pojawił się przecież strach przed rewolucją, przed buntem ludzi wegetujących w poniżających warunkach, bez żadnych perspektyw na zmianę swojej sytuacji.

- PRL też miał swoje koszta. A wyniki okazały się bardzo mizerne.

- Nie dostrzega pan pożytków z masowego awansu społecznego…? Zwróćmy chociażby uwagę na to, że jeszcze w 1938 r. ponad 66 procent kobiet żyjących na Kresach Wschodnich Rzeczpospolitej było niepiśmiennych… Dopiero po II wojnie światowej tak naprawdę Polska wychodziła z feudalizmu.

- Ale w 1938 r. Polska była krajem zamożniejszym od Finlandii, a ta ostatnia po kilkudziesięciu latach istnienia PRL mogła nas kupić.

- Dobrze, ale Finlandia nie była tak zniszczona jak Polska, nie była też krajem, który decyzją "możnych tego świata" został zwyczajnie przesunięty na mapie Europy. To wszystko nie pozostało bez śladu. Polska w czasie wojny przeżyła taki krach, że prawdziwym cudem było podniesienie się z tego. Oczywiście dając nieznane dotąd szanse jednym, Polska Ludowa zabierała je innym. Mam tu np. na myśli reformę rolną. Myślę jednak, że moja lewicowość nie była i nie jest koniunkturalna. Każ-dy człowiek rodzi się z jakąś "chemią". Ja urodziłam się z lewicową.

- Młode pokolenie lewicy mówi często, że PRL to było wypaczenie lewicowości. Dla nich lewica to Pużak, Lipski czy Kuroń. Mylą się?

- Ważne jest, aby była dyskusja, a nie "jedyne prawdy". Najważniejsze jest to, aby lewicowość była zawsze dla ludzi bardziej sprawiedliwa, bo tylko taka może dać nową szansę Polsce.

- Lewicowość Napieralskiego daje tę szansę? A karierowicze, o których pani mówiła…

- Co do tych karierowiczów: około 2000 r. pojawiła się nagle w Sojuszu grupa znana najczęściej z działalności w Związku Młodzieży Socjalistycznej. Nie było ich wtedy, gdy trzeba było ryzykować budując prawie od zera SdRP. Pamiętam czasy, gdy Rozbrat zionął pustką. Wraz z aparatem Leszka Millera powróciły rozgrywki, charakterystyczne dla PZPR. Tyle, że tamta partia nie musiała wygrywać wyborów demokratycznych, a SLD musiał. I zły pieniądz zaczął wypierać dobry. Ja zarówno w PRL, jak i dziś jestem pracownikiem naukowym. A niektórzy z aktywistów ZMS i PZPR chcieli się przekształcić w ludzi kapitalistycznego sukcesu, "biznesmenów", wykorzystując do tego układy partyjne, deformując wewnątrzpartyjną demokrację. Grzegorzowi Napieralskiemu życzę bardzo dobrze, cieszy mnie jego pracowitość, którą udowodnił w kampanii. Mam nadzieję, że tego kapitału nie rozmieni na drobne…

- Wielu karierowiczów kręci się wokół Napieralskiego?

- On jest bardzo młody i ma przed sobą wielką szansę. Ważne jest jednakże to, kogo dobierze sobie do najbliższego otoczenia, kto wspomoże go w nadawaniu lewicy nowych impulsów. W mediach słychać, że olbrzymi wpływ ma na niego L. Miller. Nie wiem, czy tak jest. Nad SLD nadal ciąży jednak konflikt Millera z Kwaśniewskim. W przeszłości do pewnego momentu wszyscy rozumieli, że w najtrudniejszym momencie przewodzić nam może tylko Kwaśniewski. Z jego wadami i zaletami. Ale był wśród nas najzdolniejszy. Na początku lat 90. Miller znajdował się w niezwykle trudnej sytuacji ("pieniądze moskiewskie"). Myśmy go wtedy nie porzucili. Ale kiedy w 2001 r. SLD osiągnął historyczne zwycięstwo, a Millera okrzyknięto w mediach "żelaznym kanclerzem", powróciła dawna niechęć obu przywódców do siebie. Moim zdaniem dało to początek klęski Sojuszu. Do dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego w 2005 r. L. Miller poszedł do Samoobrony, startując w Łodzi przeciwko SLD!

- Na razie Napieralskiemu doradzono, by mówił, że afery Rywina nie było. Słusznie?

- I była, i nie było. Nie można zaprzeczyć, że Rywin przyszedł do Michnika z konkretną ofertą. Nie można też jednak twierdzić, że za przyczyną SLD do korupcji doszło. Rozmowę Rywina z Michnikiem wykorzystano niewątpliwie do ataku na SLD. A Sojusz poddał się temu, jak dziecko we mgle. Ale Lew Rywin złożył sprawę w Trybunale w Strasburgu. I zobaczymy…

Danuta Waniek

Polityk lewicy, była szefowa Kancelarii Prezydenta Kwaśniewskiego i była przewodnicząca Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, obecnie wykłada w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Warszawie

Nasi Partnerzy polecają