"Super Express": - Jest pan brytyjskim posłem, ale synem polskiego imigranta. I jest przeciwny utrzymaniu automatycznych praw przez polskich imigrantów! Na pewno słyszy pan zarzut bycia hipokrytą.
Daniel Kawczynski: - O, słyszę to nieustannie. Co więcej, ja nawet urodziłem się jeszcze w Polsce. Nie byłem jednak imigrantem, wywieziono mnie z kraju jako dziecko, bez mojego wyboru. Moi rodzice uciekli ze względu na komunizm. Nie mogli się w 1978 roku spodziewać, że upadnie już za kilkanaście lat. Na Wyspach rozwiedli się, ja wychowałem się już z angielskim ojczymem. Dorastałem w Anglii, jestem brytyjskim politykiem i moim podstawowym obowiązkiem jest dbanie o strategiczny interes Wielkiej Brytanii. Co nie znaczy, że nie odczuwam sympatii, nie mam sentymentu. Można wywieźć chłopca z Polski, ale nie wyjmie się Polski z małego chłopca.
- A można wywieźć te setki tysięcy Polaków z Wielkiej Brytanii?
- Niekontrolowana imigracja jest kompletnie niezgodna z interesem Wielkiej Brytanii, ale jest też niezgodna z interesem Polski! Przecież ubytek, nagły, 2 milionów dość młodych i dobrze pracujących ludzi to coś fatalnego dla waszej gospodarki! Właśnie dziś odbywa się debata w parlamencie, dotycząca wkładu Polaków w sytuację Wielkiej Brytanii. Nie można zapominać, co Brytyjczycy zawdzięczają Polakom od czasu II wojny światowej. I tego, jak przyczynili się do rozwoju gospodarczego W. Brytanii po rozszerzeniu UE jako imigranci.
- W kampanii referendalnej i wyborczej było słychać głównie to, że zabierają miejsca pracy i zasiłki.
- To nie tak. Polscy imigranci są wśród tych najlepiej ocenianych przez pracodawców. Dobrze pracują, płacą podatki, integrują się. Są niemal modelowi.
- Ta debata o wkładzie Polaków to jednak forma zadośćuczynienia za przyszłe odebranie prawa do pracy na Wyspach?
- Nie i nie chcę, żeby media w Polsce tak to przedstawiały. Priorytetem brytyjskiego rządu będzie np. to, żeby zapewnić odpowiednie prawa dla ponad 2 milionów brytyjskich obywateli mieszkających na terenie Unii Europejskiej. Nie możemy więc postępować zbyt radykalnie.
- Te umowy mogą być zawierane z każdym z krajów z osobna. Siłą rzeczy umowa z Hiszpanią może być inna niż z Polską? Liczba Brytyjczyków, którzy przyjeżdżają mieszkać do Polski, jest taka sobie...
- Rząd podejrzewa, że nasze wyjście z UE może nastąpić w grudniu 2018 roku. I jest jeszcze trochę czasu, żeby porozumieć się w sprawie szczegółów.
- Jeżeli Wielka Brytania wejdzie do Europejskiego Obszaru Gospodarczego jak Norwegia, to w kwestii praw Polaków nic się nie zmieni. Będziecie musieli uznać swobodę przemieszczania się osób i podejmowania pracy.
- I dlatego Wielka Brytania nie wejdzie do Europejskiego Obszaru Gospodarczego, jak weszła Norwegia. Brytyjski rząd chce utrzymać handel z UE i myśli raczej o pozycji Szwajcarii.
- Nie zgodzicie się na swobodę przemieszczania się ludzi?
- Zdecydowanie nie. To jest właśnie ten punkt, z którego nie możemy zrezygnować. Większość Brytyjczyków głosowała za powrotem władzy z rąk Brukseli do Londynu, a kwestia kontrolowania migracji zarobkowej jest jedną z kluczowych. Trudno się zgodzić z tym, żeby kraj pozwolił sobie na to, że bez ograniczeń przyjmuje do pracy obcokrajowców.
- Czyli Polacy będą musieli się wynieść?
- Nie, gdyż Wielka Brytania nadal będzie potrzebowała wielu pracowników. Nie będzie zakazu nadawania pracownikom z Polski praw pracy na Wyspach. Chcemy to jednak kontrolować. I nie sądzę, żeby lekarzom czy inżynierom było trudno o takie pozwolenie...
- Nie wszyscy są lekarzami i inżynierami...
- Chwilkę, chwilkę. Przecież nie wszyscy są też nisko wykwalifikowani. Niech pan nie wpada w narrację pokazującą Polaków jako niezbyt dobrze wykształconą siłę roboczą.
- Nie wpadam. Po prostu nie wszyscy są rozrywanymi specjalistami.
- I nikomu nie będzie zabronione, by złożyć wniosek o prawo pracy w Wielkiej Brytanii.
- I może go nie dostać?
- Niestety, może. Ale nie chodzi o zakaz, ale o kontrolę. I nie jest to skierowane przeciwko Polakom. Szczegóły poznamy zapewne do grudnia 2018 roku, na kiedy nasz rząd ustalił datę wyjścia z Unii Europejskiej i zapewne zakończenia negocjacji z poszczególnymi krajami UE. Trzeba postawić się w sytuacji Brytyjczyków. Nasz kraj jest w wielu miejscach przeludniony, to wpływa na szkolnictwo, służbę zdrowia itd. Prawo swobodnego przemieszczania się ludzi w UE było piękne, ale w praktyce nie działało. Przecież kiedy na Wyspy przylatywały 2 miliony osób, to nie wylatywało z niej do UE 2 miliony Brytyjczyków. Brukselscy biurokraci zajmowali się wszystkim, tylko nie najważniejszymi rzeczami. W latach 70. Unia jako EWG stanowiła 50 proc. światowego PKB. Dziś to jest zaledwie 10 proc. i spada!
- Zakaz swobodnego przemieszczania się osób coś w tym zmieni?
- W nim chodzi o coś innego, ale możliwość kontrolowania migracji zarobkowej jest dla gospodarki ważna. Zmieni to też Brexit. Negocjowanie jakiegoś układu handlowego z 28 różnych perspektyw, w imieniu tylu podmiotów, jest zupełnie inne, jeżeli chodzi o rezultaty, niż negocjowanie tego między dwoma krajami.
- Na pewno, ale też siła argumentów 28 krajów naraz jest w takich negocjacjach nieco większa...
- To prawda, ale tu trzeba rozważyć, co daje w danym momencie większą korzyść. I naszym zdaniem jednak pozostawanie poza UE. W przypadku Polski chcemy np. rozwijać handel i kwestie bezpieczeństwa w jak najszerszym zakresie. W szerszym niż było to w UE. Spodziewam się zresztą, że kiedy Polska stanie się płatnikiem netto UE, u was też pojawi się jakiś UKIP, a z nim debata o wyjściu z Unii Europejskiej.
Zobacz także: Kaczyńska jest PRZECIWNA apelowi pamięci ofiar katastrofy smoleńskiej w rocznicę Powstania Warszawskiego!