Tadeusz Płużański: Czym nie chwali się Buzek

2012-01-28 13:00

27 stycznia obchodziliśmy ważną rocznicę - Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu. Ustanowiony kilka lat temu przez Narody Zjednoczone dla uczczenia ofiar niemieckich nazistów. Dzień to nieprzypadkowy: właśnie tego styczniowego dnia 1945 roku wyzwolona została słynna fabryka śmierci - obóz Auschwitz-Birkenau. Ale dla wielu to dzień smutny, bo ci, którzy chcieli powstrzymać hitlerowską politykę eksterminacji, nie zostali uhonorowani. Bo społeczność globalnej wioski nie ma prawa o nich wiedzieć.

Taki los spotkał rotmistrza Witolda Pileckiego, który dokonał rzeczy niezwykłej: dobrowolnie poszedł do Auschwitz, założył tam organizację zbrojną i przy pomocy z zewnątrz - jako pierwszy - próbował wyzwolić obóz. W ten sposób miał zatrzymać maszynę masowej zbrodni. Kiedy to się nie udało, słał przez Warszawę do Londynu raporty o dokonującej się codziennie zagładzie. Piekło niemieckie przeżył, sowieckiego już nie. Okrutne śledztwo na UB, sfingowany proces o szpiegostwo i próby morderstw, kara śmierci. Katyńskim strzałem w tył głowy został zamordowany w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie.

Upamiętnienia bohatera walki z dwoma totalitaryzmami od lat domaga się Fundacja Paradis Judaeorum. Jednak na swój ostatni apel, aby w muzeach Holokaustu na świecie wspomniano o Pileckim, dostała odpowiedź, że... przesyłka z informacją nie dotarła, musiała gdzieś się zapodziać. Czy dlatego, że w komunistycznej Polsce zginął z rąk tych, których wcześniej chciał ratować?

O Pileckiego chce się jednak upomnieć wiele polskich i amerykańskich organizacji i osób prywatnych. Ci, którym idea jego walki jest bliska. Bo dla pozostałych rotmistrz nie mógł być w Auschwitz, skoro w obozie Niemcy więzili i mordowali tylko Żydów. Oni pozostaną głusi na apel ONZ o opracowanie programów edukacyjnych, przypominających i przestrzegających przed Holokaustem. Bo jak widać, opracowywane mogą być tylko właściwe programy. Dlatego trudno uwierzyć, żeby kolejna inicjatywa fundacji - stworzenie superprodukcji o losach "ochotnika do Auschwitz"- spotkała się z entuzjazmem.

Pilecki nie ma zresztą szczęścia od lat. Pomijając mroczne czasy PRL-u, kiedy pamięć o nim była planowo zabijana. W kwietniu 2009 r. Parlament Europejski odrzucił poprawkę posłanki PiS Hanny Foltyn-Kubickiej o ustanowieniu 25 maja - daty śmierci rotmistrza - Europejskim Dniem Walki z Totalitaryzmami. Przyczynili się do tego eurodeputowani z Polski. Alfabetycznie: Buzek, Lewandowski, Onyszkiewicz, Protasiewicz, Saryusz-Wolski, Wielowieyski. Wymieniam tylko tych najbardziej znanych. Tłumaczyli potem, że ich poparcie dla rotmistrza gwałciłoby osiągnięty konsensus i frakcyjną instrukcję. Świadomie - inaczej niż w przypadku głosowania nad ACTA - Polacy w Europarlamencie odrzucili polskiego bohatera. I pogwałcili polskie prawo. Bo Senat RP specjalną uchwałą z 7 maja 2008 r. uznał Pileckiego "za godny naśladowania wzór Polaka, bez reszty oddanego sprawom Ojczyzny. (...) Jego heroiczny czyn, jakim było dobrowolne i celowe poddanie się uwięzieniu w KL Auschwitz, a także powojenny, okupiony śmiercią powrót do Ojczyzny, stawiają Witolda Pileckiego wśród najodważniejszych ludzi na świecie i powinny stać się dla Europy i świata wzorem bohaterstwa oraz symbolem oporu przeciw systemom totalitarnym".

Witold Pilecki wzorem dla Polaków i świata jednak nie jest. Postępowa polska młodzież woli komunistycznego mordercę Che Guevarę. Ta niepamięć o rotmistrzu to jedna z zasług byłego przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Tym jednak w wywiadach Buzek chwalić się nie chce.

"Politycy podnoszący ręce przeciw uczczeniu jednego z najdzielniejszych ludzi okresu II wojny światowej rtm. Witolda Pileckiego nie powinni w przyszłości reprezentować nas ani w Parlamencie Europejskim, ani w polskim, ani nawet w lokalnych samorządach" - napisał Jerzy Bukowski, niepodległościowiec z Krakowa. I trudno nie przyznać mu racji.