Czy powstanie Polska Partia Koalicyjna?
Wybory parlamentarne za półtora roku. Ale atmosfera przedwyborcza jest już z nami. Liderzy PiS (Kaczyński) i anty-PiS (Tusk) właśnie odpalili swoje turbodoładowanie. Przez nadchodzących kilkanaście miesięcy będą nas przekonywali, że „albo jedni, albo drudzy”. Bo pośrodku nie ma nic.
Ale przecież to nie jest prawda. Przecież od lat w Polsce zawsze jest „coś pomiędzy”. Różne ma to coś oblicza. Ale są (były) Razem czy Lewica. Konfederacja albo rozmaite ugrupowania post- i okołokorwinistyczne. PSL w kolejnych sojuszach. Albo Petru, Kukiz, Hołownia czy Gowin. Żaden z tych projektów nie wypalił, tak jak spodziewali się jego twórcy. Żaden nie jest i w nadchodzącej przyszłości raczej nie będzie też mityczną trzecią siłą. To znaczy autentyczną alternatywą tak dla PiS, jak i dla anty-PiS. Z drugiej jednak strony ugrupowania „pomiędzy” mają jeden wielki atut. Istnieją. Mimo wszystko.
Jeden z najciekawszych polskich analityków politycznych Piotr Trudnowski z Klubu Jagiellońskiego zaproponował niedawno ugrupowaniom tego naszego politycznego „pomiędzy” nową przełomową drogę. Jego zdaniem powinny one (dla własnego dobra) porzucić sny o potędze i trzeciej sile, która zastąpi PiS i anty-PiS. Bo nie tędy droga. Oni powinni zrobić coś dokładnie przeciwnego. Powinni od razu zadeklarować, że po następnych wyborach na sto procent wcielą się w rolę Polskiej Partii Koalicyjnej. Zdolnej do rządzenia zarówno z PiS, jak i z anty-PiS. I teraz czekają na polityczne oferty od Kaczyńskiego i Tuska.
Propozycja taka pachnie w pierwszej chwili podejrzanie. No bo jak to? Partia mówi z góry, że nie walczy o pełnię władzy? Lecz widzi się zaledwie w roli zaledwie mniejszościowego partnera? Jakże tak? No zwyczajnie – powinni odpowiedzieć zwolennicy takiej partii koalicyjnej. Jest przecież prawie pewne, że taki koalicjant będzie i PiS, i anty-PiS potrzebny do rządzenia. Jednocześnie zbyt wczesne opowiedzenie się za lub przeciw Kaczyńskiemu/Tuskowi grozi wasalizacją i skończeniem w roli bezwładnej przystawki jednej albo drugiej strony. Cała więc nadzieja w partii koalicyjnej właśnie w jej obrotowości.
Jest jeszcze coś. Taki programowy koalicjant działałby – zdaniem Trudnowskiego – stabilizująco na całą polską scenę polityczną. I na nasze polityczne obyczaje. Taka partia byłaby symbolem pewnej ciągłości i wiary w państwo polskie. A nie emanacją logiki „tamci to zdrajcy”, która niesie ze sobą konflikt oparty na polaryzacji przez dwie potężne siły.
Czy w polskiej polityce znajdzie się ktoś taki, kto to zrozumie i wcieli w życie? Nie wiem. Ale wydaje mi się, że ten, co zrozumie, już dziś może być nazwany prawdziwym zwycięzcą wyborów 2023 r. w Polsce.