Stupor polskiej elity
W Polsce dzieje się coś bardzo dziwnego. Całkiem jakby elita popadła w jakiś stupor. Zaczęła się centralna dystrybucja jodku potasu, czyli substancji zażywanej w razie skażenia promieniotwórczego. Już to samo w sobie jest skrajnie alarmujące, bo oznacza, że ktoś jednak bierze na poważnie wariant z rosyjskim atakiem taktyczną bronią jądrową. Może nawet na terytorium Polski – choć oby nie. Na tyle poważnie, że ludzie mają być na to przygotowani. To znaczy – przygotowani pod względem lekarstw, bo mentalnie na pewno nie. Mentalnie trwa impreza pod hasłem „Putin nam nie podskoczy”.
Władza, ale też większość opozycji, zachowują się nadal tak, jakby nic się na froncie wojennym od miesięcy nie zmieniło. Rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych Stanisław Żaryn oświadcza radośnie na konferencji prasowej, że jeśli Moskwa użyje broni jądrowej, to największą troską polskich władz będzie zachęcanie Zachodu do dalszego stawiania oporu Rosji. Ani słowa o konsekwencjach takiej sytuacji dla Polski i Polaków.
Starając się patrzeć na to wszystko z dystansu, można się poczuć jak dziecko w bajce Andersena o nowych szatach króla, krzyczące, że przecież król jest nagi. Wszyscy odgrywają swoje role, wypierając zarazem naprawdę niepokojącą, by nie rzec – przerażającą perspektywę. Oto gdyby zrealizował się wariant z użyciem broni jądrowej, nawet daleko w głębi ukraińskiego terytorium, Polska i tak padłaby tego ofiarą. Niezależnie od potencjalnych skutków zdrowotnych dla Polaków, postrzeganie naszego kraju radykalnie by się zmieniło. Dla inwestorów, rynków walutowych, kupujących polskie obligacje z godziny na godzinę stalibyśmy się gospodarczym pariasem. Polacy w ciągu kilku dni straciliby oszczędności życia. Nasze obecne gospodarcze problemy wyglądałyby wówczas jak szczyt hossy.
Jesteśmy w skrajnie groźnej fazie wojny, gdy rosyjski dyktator jest coraz bardziej przyparty do muru, a więc coraz bardziej skłonny sięgnąć po ostateczne środki. W tych jednak nowych okolicznościach, których początek wyznaczyła mobilizacja, a potem – aneksja części ukraińskiego terytorium, mielibyśmy prawo oczekiwać, że rządzący przedstawią nam wreszcie koncepcję polskiego kursu przez tę burzę, zawierającą coś więcej niż zgrane pokrzykiwania o poparciu dla Ukrainy. Niczego takiego co prawda nie usłyszeliśmy ani razu po 24 lutego, lecz teraz mamy prawo tego żądać mocniej niż kiedykolwiek.
Raz – choćby jeden raz – chciałbym usłyszeć, jak polski prezydent wyjaśnia, w jaki sposób rządzący chcą uchronić nas i nasze państwo przed rozlaniem się wojny czy przed skutkami potencjalnego użycia w działaniach broni jądrowej. Chciałbym, żeby choć raz Andrzej Duda powiedział nam, że obchodzi go przede wszystkim nasz los i tym zamierza się zajmować. Nie los Ukraińców i Ukrainy, nie zadowolenie naszego amerykańskiego sojusznika, nie rzucenie Rosji na kolana, ale bezpieczeństwo i pomyślność Polski i jej obywateli. Doczekam się?