"Super Express": - Śledczy postawili dyżurnemu zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci. Grozi mu 8 lat. Ta kara i zarzut dziwią?
Czesław Warsewicz: - Tak. Kluczowy do określenia winy czy też przyczyny katastrofy będzie odczyt rejestratorów LCS Kozłów, bo to one odpowiadały za przestawienie rozjazdów w miejscowości Sprowa. Ich odczyt wymaga pracy ekspertów i trwa kilkanaście dni. Najpierw należy określić przyczynę katastrofy, a nie ferować wyrok.
- Pomówmy więc o praprzyczynach tej katastrofy.
- Wymieniłbym dwie. Przede wszystkim chodzi o rolę Urzędu Transportu Kolejowego. W październiku 2010 r. zajmującego się zawodowo automatyką kolejową Wiesława Jarosiewicza zastąpiono Krzysztofem Jaroszyńskim - osobą młodą i bez kompetencji. Zadziałały tu bardziej względy towarzysko-polityczne, a nie merytoryczne. Całe szczęście odwołano go na początku tego roku.
- Czy ta zmiana warty wpłynęła na bezpieczeństwo kolei?
- Pamiętamy ogromny chaos z grudnia 2010 r., gdy nie wprowadzono na czas rozkładu jazdy. Już wtedy było zagrożone bezpieczeństwo podróż-nych. Natomiast ostatni rok to czarna seria wypadków kolejowych: Baby, Zwierzyn, a teraz Szczekociny. To byłaby pierwsza praprzyczyna - brak kompetencji i narzędzi UTK do realizowania ustawowego zadania, czyli kontrolowania bezpieczeństwa w ruchu kolejowym.
- A druga przyczyna?
- To styl zarządzania i struktura organizacyjna polskich kolei, która jest podzielona na kilkadziesiąt podmiotów. Efekty tego uwidoczniły się podczas grudniowego chaosu, gdy pokłóceni przewoźnicy nie mogli ustalić wspólnego rozkładu jazdy.
- Gdyby PKP nie rozpadły się na rywalizujące spółki, stosujące własne zasady bezpieczeństwa, to nadal funkcjonowałby jeden ośrodek koordynujący i nie doszłoby do tej katastrofy?
- Dekompozycja rynku kolejowego nastąpiła w większości krajów europejskich. Nie wiem, czy to było najlepsze rozwiązanie. Nie ma bowiem nadrzędnego organu koordynującego ruch kolejowy. Powinien nim być właśnie UTK, ale nie jest. Gdy brakuje głównodowodzącego, wtedy następuje w armii rozluźnienie. W ten sposób zazębiają się obie praprzyczyny obecnej sytuacji na kolei.
- A stan infrastruktury kolejowej nie woła o pomstę do nieba?
- Ma wielki wpływ na bezpieczeństwo. Mamy 19 i pół tysiąca linii kolejowych, z czego dziś głębokiej modernizacji podlega około półtora tysiąca z nich. Środków finansowych na kolej Polska ma dziś najwięcej w historii, ale właśnie z powodów organizacyjno-zarządczych nie umiemy ich wykorzystać. Poza tym brakuje z naszej strony wniosków o dofinansowanie i projektów do realizacji przedstawianych przez nadzór kolejowy. To z kolei wynika z braku wizji rozwoju kolei.
- Czy jesteśmy na tym tle czarną owcą Europy, czy tam nie dochodzi do podobnych katastrof?
- Zdarzają się wykolejenia, ale już zderzenie czołowe pociągów - niezwykle rzadko. Co więcej, w tym przypadku doszło do niego na magistrali łączącej Warszawę z Krakowem, czyli na najbardziej prestiżowym szlaku w Polsce. Tym bardziej że tory były świeżo po remoncie.
- Złą passę naszych kolei łączy pan z ostatnią kadencją rządu PO-PSL?
- Inwestycje powinny być realizowane dużo dynamiczniej, o wiele lat wcześniej. Niestety ostatnio pomimo dużych środków z UE nie umieliśmy ich wykorzystać. Kolej traktowano też jak kolejny łup polityczny, a nie jak firmę na komercyjnym rynku dbającą o jakość usług i pasażerów.
Czesław Warsewicz
Ekspert Fundacji Republikańskiej