"Super Express": - Już za tydzień EURO 2012. Nie uważa pan, że jest to symboliczne zwieńczenie procesu transformacji w Polsce? Dwadzieścia trzy lata po obaleniu komunizmu, wejściu do NATO i UE, organizujemy największe wydarzenie sportowe w Europie. Trudno uciec od symboliki tego faktu.
Czesław Bielecki: - Traktuję to wydarzenie jako pretekst do zastanowienia się nad etapem naszych przemian i jakością polskiego państwa. I tu trzeba jasno powiedzieć - wszędzie tam, gdzie dotykamy sfery publicznej, gdzie arbitralnie rządzą urzędnicy, natychmiast wpadamy w jakąś otchłań. Niby mamy autostrady, ale ich sieć jest porwana przez niedoróbki i niemożności. Niby droga jest przejezdna, ale nie spełnia standardów. To miara realnej skuteczności organizacyjnej państwa i rządzących.
- Jak rozumiem, pana zdaniem niskiej skuteczności...
- Po prostu uważam, że przy takiej imprezie jak EURO 2012, gdzie były i pieniądze, i specustawy, urzędnicy pokazali w całej okazałości, co potrafią. Niemal żadna inwestycja nie powstała zgodnie z przyjętą agendą. Terminy obowiązują obywateli i przedsiębiorców, ale nie administrację. Nie są naszymi problemami tornada czy trzęsienia ziemi. Jest nim permanentne urzędnicze tsunami.
- Gdzie leży główne źródło problemów?
- W braku komunikacji urzędników. Różne agendy administracji publicznej, zarówno rządowej, i jak samorządowej, nie współpracują ze sobą, przepływ informacji jest minimalny. Zamiast spotkać się przy wspólnym stole i określić cele, od razu identyfikując przeszkody i rozwiązując ewentualne problemy, wszyscy wolą działać oddzielnie. Króluje spychologia i odsyłanie od biurka do biurka. Powstaje gigantyczny chaos i z kolejnych celów się rezygnuje. Cytując Kisielewskiego - to nie jest kryzys, to rezultat. Rezultat 23 lat zaniedbań i amatorszczyzny w sferze funkcjonowania administracji. Gdy teraz resort odpowiadający za ten inwestorski tor przeszkód proponuje zniesienie pozwoleń i warunków zabudowy, czyli zasadę "Wolnoć Tomku w swoim domku", środowisko architektów i urbanistów odpowiada jasno: trzeba przede wszystkim zderegulować nonsensy! Przygotowania do EURO 2012 pokazały, że nawet mając cel, terminy i budżet, władza sama ze sobą nie umie skutecznie współdziałać.
- Jak więc pana zdaniem objawił się ten "rezultat" w wypadku EURO?
- Przykładów jest sporo. Chociażby otoczenie Stadionu Narodowego czy też brak przemyślanej koncepcji tego, jaką drogę przebędą kibice zmierzający na stadion. Nie wystarczy wszystko oblepić plakatami z logo imprezy. Chodzi przecież o zaprezentowanie miasta. Tymczasem co zobaczą w Warszawie kibice? Baraki budowy metra pośrodku strefy kibica. Rozgrzebane miasto i permanentną prowizorkę. Jest w tym logika myślenia PR-owskiego - skoro nie można pokazać, to jak coś zasłonić.
- Ale chyba trudno oczekiwać od władz miejskich, że tylko ze względu na EURO 2012, imprezę trwającą mimo wszystko miesiąc, zrobią w mieście wszystko to, czego nie zdołano zrobić przez ostatnie dwadzieścia lat...
- Mam wrażenie, że z tego myślenia o EURO 2012 jak o skoku cywilizacyjnym, większość Polaków już dawno się wyleczyła. Tym bardziej niepokoi liczba inwestycji niedokończonych lub pospiesznie otwartych. Najdłużej trwa to, co prowizoryczne.
- Tyle tylko, że warto chyba też powiedzieć, że jednak nie wszystko zostało zrobione prowizorycznie.
- Tak, to prawda. Ale nawet jadąc po skończonych odcinkach autostrad widzimy wyrzucone setki milionów złotych. Parę dni temu wracałem autostradą z Wybrzeża na odcinku już skończonym i duża jej część została obudowana ekranami dźwiękoszczelnymi. I to tam, gdzie nie było żadnej zabudowy ludzkiej, a tylko piękny, otwarty krajobraz, który został zasłonięty. Rodzi się pytanie, po co? Po prostu ktoś wydał pieniądze na to, co w Brukseli nazywa się pozłacaniem przepisów, gold plating. Urzędnik bierze pewne przepisy o ochronie środowiska i stara się być świętszy od papieża. Moim zdaniem tego typu biurokratyczne nadinterpretacje, które ktoś zrobił dla swojego spokoju i zysku innych, są właśnie idealnym przykładem syndromu "Polski bez gospodarza". Bo jeżeli wiadomo, że trzeba wydać na coś pieniądze, naprawdę lepiej przeznaczyć je na kolejny wiadukt, niż na wyciszanie pola. Brakuje jednak kogoś, kto by tym sprawnie zarządzał. I czuwał nad wydatkami publicznymi jak nad własnymi.
- Czyli pana zdaniem duża część pieniędzy została wydana w zły sposób?
- Generalnie obecna władza pokazała dużą dezynwolturę w wydawaniu środków publicznych. Dziesięć miliardów euro przeznaczono już na innowacyjność. Patrząc na odpływ młodych ludzi pozbawionych tutaj perspektyw, trudno zauważyć efekt tego wsparcia.
- EURO 2012 miało być naszym sukcesem i powodem do radości. Naprawdę nie znajdzie pan chociaż jednego dobrego słowa?
- Przeciwnie. Nie jest tak, że krytykuję te przygotowania od góry do dołu, w całości. Niewątpliwym sukcesem są stadiony, nowy port lotniczy we Wrocławiu, Gdańsku i innych miastach, odnowienie dworców kolejowych, zbudowanie w końcu szynowego połączenia Okęcia z centrum Warszawy. Tych rzeczy jest całkiem sporo i nie ma sensu roztaczać jakiejś propagandy klęski.
Są niewątpliwe osiągnięcia. Ale niepokoi mnie, że idziemy obecnie drogą Grecji. Władza lekką ręką wydaje unijne pieniądze, ale nie w dziedzinach, które owocują trwałym sukcesem, efektem mnożnikowym. Kapitał intelektualny i kapitał ludzki wciąż są niedofinansowane i lekceważone. I to jest realny problem z poważnymi konsekwencjami na przyszłość.
- Czyli tu i teraz brak wizji...
- Dokładnie. Przecież dysponujemy kapitałem ludzkim. Dlaczego polscy informatycy czy lekarze muszą wyjeżdżać na Zachód za pracą? Czemu młodzi ludzie nie widzą perspektyw dla siebie tutaj - na miejscu? Dlaczego polski zawodnik grający w Borussii Dortmund dobrze gra w Niemczech, a słabo w kadrze? To jest kwestia zupełnie podstawowa. Brak ducha współpracy zespołowej jest tak samo obecny w piłce nożnej, jak i polityce.
- Te dwie rzeczy akurat od paru lat są ze sobą ściśle powiązane w Polsce.
- Nie da się ukryć (śmiech)! Ale właśnie cała rzecz na tym polega, że czasem trzeba umieć podać piłkę partnerowi ze swojej drużyny, a nie samolubnie starać się strzelić bramkę. Nie czuję, żeby nasi politycy grali w jednej drużynie - reprezentacji narodowej, a jedynie w różnych składach wychodzili na boisko.
- Premier gra najczęściej na pozycji napastnika, a więc można powiedzieć, że to on "żyje z podań" i na nie czeka.
- Ale czasem również i on stoi na takiej pozycji, gdzie lepiej podawać, niż strzelać. Ten duch współpracy w Polsce upadł. W kontekście EURO 2012, gdzie tych dziwnych, negatywnych zbiegów okoliczności jest już bardzo dużo, trudno przyjąć, że nie ma odpowiedzialnych. Dlatego powtórzę - to nie przypadek, a konsekwencja arogancji władzy. I widać to w sondażach.
- A więc podsumujmy - możemy jednak cieszyć się z EURO 2012?
- Zgadzam się z ludźmi, którzy mówią, że to olbrzymi sukces Polski. Sam fakt, że organizujemy tak wielką imprezę, jest dla nobilitujący. Ale nie może to się stać okazją do budowania...
- Potiomkinowskich wiosek?
- To nie tak, nie przesadzajmy. Pamiętajmy, że kniaź Potiomkin potrafił sadzić ucięte sosny udające lasy, a wynajętych chłopów przedstawiać jako zapracowanych robotników nieistniejących osad. Więc nie możemy mówić o potiomkinadzie, a raczej o tuskiadzie. A polega ona na tym, że za każdym razem odwraca się uwagę od rzeczywistych problemów i wszystko stara się przykryć. Tak jak zaklejono polskie miasta plakatami na EURO 2012, zamiast je bardziej całościowo modernizować. I to jest prawdziwa miara pewnego rodzaju klęski EURO - jeszcze zanim zaczęliśmy grać. Już wiadomo, że w tej grze nie wyszliśmy z grupy... Możemy więc teraz liczyć tylko na naszych piłkarzy.
Czesław Bielecki
Architekt, polityk, publicysta, działacz opozycji w PRL