Grzegorz Górny: Czekanie na kryzys to o wiele za mało, aby przejąć władzę

2011-10-18 23:20

"Super Express": - Podczas wieczoru wyborczego prezes PiS po kolejnej przegranej zapowiedział, że czas jego ugrupowania jeszcze nadejdzie i w Warszawie będzie Budapeszt. Marzy mu się powtórka z historii rządzącej obecnie Węgrami partii Fidesz Viktora Orbana? Grzegorz Górny: - Zdecydowanie chodziło mu o analogię do tej sytuacji. Fidesz w latach 2002-2010 znajdował się w opozycji i po ośmiu latach odniósł bezprecedensowe w skali europejskiej zwycięstwo, zdobywając 68 proc. mandatów w parlamencie. Dało mu to nie tylko zdolność samodzielnego rządzenia, ale także zdobył większość konstytucyjną.

- Scenariusz węgierski, o którym mówimy, to tylko zwycięstwo w stylu Viktora Orbana czy także projekt polityczny, który realizuje jego partia?

- Nie można myśleć o projekcie politycznym, który chce się realizować bez takiego zwycięstwa, jakie odniósł Fidesz.

- Podkreśla się jednak, że wygraną wyborczą Fidesz zawdzięcza głównie kryzysowi finansowemu...

- Wydaje się, że Viktor Orban i jego partia nie mogliby nawet marzyć o takiej przewadze, jaką uzyskali w wyborach 2010 roku, gdyby nie ta totalna zapaść gospodarcza, do której przyczyniły się rządy socjalistów. Również w Polsce, jeżeli marzy się o tak zdecydowanym zwycięstwie, trzeba liczyć na głębokie rozczarowanie się wyborców partią rządzącą.

- W rozmowach z politykami PiS słychać, że nie życzą Polakom kryzysu, ale jednocześnie z zazdrością i szacunkiem patrzą na osiągnięcie Fideszu.

- Fidesz też nie życzył Węgrom kryzysu, a nawet przed nim ostrzegał. Warto jednak podkreślić, że czekanie na kryzys, który sprawi, iż władza sama trafi w ręce PiS, to stanowczo za mało.

- Czego jeszcze potrzeba?

- Fidesz nie czekał biernie, ale przez osiem lat bycia w opozycji wykonał tytaniczną pracę. Dzięki temu Orban nie kojarzy się dziś na Węgrzech wyłącznie z osobą wierzącą, która pozostaje wierna tradycyjnym wartościom, ale także ze śmiałym reformatorem i modernizatorem. Postawił w partii na ludzi młodych i dynamicznych. Co ciekawe, olbrzymią część elektoratu Fideszu stanowiła młodzież.

- Dziś w Polsce większość młodych opowiedziało się po stronie PO i Palikota. Myśli pan, że nawet w sytuacji ogromnego niezadowolenia kolejnymi czterema latami rządów Tuska byliby oni w stanie zagłosować za PiS?

- Stawką w tej batalii jest przekonanie do siebie tej grupy wyborców. Orbanowi się to udało, ale nie było tak, że młodzi ludzie sami przyszli do niego. Włożył on wiele wysiłku organizacyjnego, żeby tak się stało. Będąc w opozycji, Orban wziął się za pracę u podstaw. Mając przeciwko sobie największe węgierskie media, namawiał do zakładania lokalnych organizacji społecznych, charytatywnych, sportowych czy religijnych.

- Potrzeba było do tego ogromnej cierpliwości, bo takie inicjatywy nie przynoszą skutków od razu. PiS nie brakuje tej cierpliwości?

- To już pytanie do Jarosława Kaczyńskiego i jego partii. Na Węgrzech Orban uważał, że jakakolwiek oddolna aktywność publiczna w dłuższej perspektywie działać będzie na jego korzyść, gdyż władza bazowała na bierności i klientyzmie obywateli w myśl zasady "wy grillujcie, a my rządzimy". Animował więc powstanie szerszego ruchu społecznego, mogąc dzięki temu bezpośrednio komunikować się z wyborcami, omijając główne media.

- PiS w ciągu czterech lat w opozycji poza krytykowaniem rządu robił coś w kierunku, który wyznaczył Orban?

- Pewne ożywienie w budowaniu inicjatyw społecznych zaczęło się po katastrofie smoleńskiej. Co będzie dalej, zobaczymy. Nie wykluczam, że PiS pójdzie śladami Orbana, ale nie przesądzam, że tak będzie. Jeśli ugrupowanie Kaczyńskiego poważnie myśli o powtórzeniu wyniku Fidesz, jego liderzy powinni pojechać na Węgry i zobaczyć na własne oczy, jak to się udało. Samo zaklinanie rzeczywistości i powtarzanie, że będzie drugi Budapeszt, nie wystarczy. Potrzeba wykonania gigantycznej i sensownej pracy.

Grzegorz Górny

Red. nacz. "Frondy", kawaler Rycerskiego Krzyża Zasługi dla Republiki Węgierskiej