"Super Express": - Co oznacza przyjęta przez przywódców Unii Europejskiej Deklaracja rzymska?
Krzysztof Rak: - Nihil novi sub sole (łac. nic nowego pod słońcem - red.). Z tej deklaracji wyraźnie wynika, że przywódcy Unii Europejskiej zdają sobie chyba sprawę z zagrożeń i wyzwań, jakie stoją przed Unią Europejską. Jednak z deklaracji nie wynika sposób, w jaki tym problemom zaradzić.
- O jakie zagrożenia chodzi?
- W Unii jesteśmy w trakcie kilku bardzo poważnych kryzysów. Myślę tu oczywiście o wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, czyli brexicie. O kryzysie finansowym, o którym nie wszyscy pamiętają. Kryzys finansowy polega na tym, że w strefie euro mamy do czynienia z konfliktem między państwami, które są wierzycielami, a państwami, które są dłużnikami. Te długi cały czas narastają, mające rozwiązać kryzys rozmaite kuracje oszczędnościowe nie przynoszą efektów. Nie sprawiają, że te państwa mogą stać się bardziej konkurencyjne. Wreszcie dodać możemy kłopoty związane z kryzysem migracyjnym. Trochę zapomina się o tym, że udało się zamknąć drogę bałkańską, przez którą napływali imigranci, jednak migracja z Afryki Północnej wciąż ma miejsce i stanowi szczególne zagrożenie dla państw południowych, przede wszystkim takich jak Włochy. Nie ma też pomysłu, co zrobić, ażeby migranci lepiej integrowali się z najbogatszymi społeczeństwami Europy. By nie stanowili poważnego problemu socjalnego. To są te wyzwania, przed którymi stoimy.
- Deklaracja rzymska odpowiada na te wyzwania?
- Deklaracja jest bardzo ogólnikowa. Oczywiście, była próbą znalezienia pewnego kompromisu, ale niestety prawda jest taka, że przywódcy Unii, a szczególnie główne mocarstwa, powiedzieli, że choć gruntowna reforma Unii Europejskiej jest konieczna, to jednak w najbliższym czasie poważnych reform nie będzie. Tymczasem nie ma mowy o żadnej realnej, istotnej reformie Unii Europejskiej bez zmiany traktatów. Jeśli nie ma konsensusu w tej kwestii, to tak naprawdę wszelkie zmiany będą miały charakter zmian kosmetycznych.
- Mocarstwa podają argument, że nie możemy teraz pozwolić sobie na otwieranie traktatów, dyskusje nad nimi, bo nie będzie zgody, dojdzie do kłótni i nie będzie istotnych reform.
- Ale jeżeli tak jest, oznacza to tylko tyle, że będziemy jedynie czekać na kolejne odsłony kryzysu. I dopiero gdy kryzys się nasili, dopiero wstrząsy wywołane przez kolejne kryzysy uprzytomnią przywódcom państw europejskich, że żarty się skończyły, że konieczne są gruntowne reformy. Bo sytuacja, o której mówimy, zagraża spójności, a niektórzy mówią, że nawet istnieniu Unii Europejskiej. Ta deklaracja, niestety, jest świadectwem tego, że w UE nie ma gotowości na reformy. A bez reform będą kolejne kryzysy, a ten najbardziej fundamentalny, który najmocniej wszyscy odczujemy, to wspomniany kryzys strefy euro. Jest on bardzo niebezpieczny. Długi krajów południowych nie zmniejszają się, ich gospodarki są nadal niekonkurencyjne. Niebawem będziemy mieli kolejne problemy z Grecją. Rząd grecki ma ogromne trudności z dotrzymaniem warunków narzuconych przez Unię Europejską. Kryzys ten odczujemy wszyscy. Gdy ten kryzys objawi się z pełnią swoich skutków, wtedy przywódcy europejscy dojdą do wniosku, że trzeba dokonać reform.
- Deklarację podpisała też premier Beata Szydło. Jest w niej mowa o tym, że nie będzie Europy wielu prędkości, jednocześnie znalazł się zapis, że każdy kraj ma się rozwijać według własnych możliwości. Co podpisanie deklaracji oznacza dla Polski?
- Moim zdaniem w zasadzie deklaracja jest neutralna, jeśli chodzi o nasze interesy. To, co jest negatywne, to wspomniane odwlekanie reform. W polskim interesie jest bowiem to, by Unia Europejska, której jesteśmy członkiem, była sprawną instytucją. Im szybciej podjęte zostaną kroki zmierzające do jej naprawienia, tym dla nas lepiej. To, że te zmiany odwlekane są w czasie, jest dla nas bardzo niedobre.
Zobacz także: Działacz PiS grał w porno [ZDJĘCIA]