Lex Czarnek – i co z tego?
Nowelizacja prawa oświatowego zwana lex Czarnek trafia do prezydenta, który nie do końca wiadomo, co z nią pocznie. Trafia tam przy akompaniamencie tradycyjnych pokrzykiwań opozycji o hańbie, ale to już standard, więc pozostaje dyskretnie ziewnąć.
Trudno właściwie pojąć, co opozycję konkretnie oburza. Przecież zwiększając kompetencje kuratorów, minister Czarnek przyszykował jej wspaniały instrument, który będzie mogła wykorzystywać po zmianie władzy. Zmieni się rząd, zmieni się minister, zmienią się kuratorzy i zmieni się profil zajęć dodatkowych, na które mieliby wyrażać zgodę. Z pewnością znajdzie się w nim więcej lewicowej indoktrynacji. Mamy więc klasyczną już w ostatnich latach sytuację, gdy tak zwana prawica kręci bicz na własne plecy. Potem oczywiście będzie wielka rozpacz, że nie tak miało być. Cóż, sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało.
Na udział dziecka w zajęciach dodatkowych będzie teraz musiał za każdym razem wyrazić pisemną zgodę rodzic – i to też nie powinno budzić kontrowersji, bo co w tym złego? Bardzo dobrze, że zwiększa się kontrola rodzica nad tym, co będzie się w szkole wciskać jego dziecku do głowy. Z tego akurat powinni być zadowoleni właściwie wszyscy rodzice, niezależnie od światopoglądu. Zaś wśród rodzajów indoktrynacji niepożądanej nie muszą być jedynie – o czym mówił wiceminister edukacji Tomasz Rzymkowski – kwestie seksualizacji dzieci. Ja na przykład nie życzę sobie, żeby moje dziecko podlegało indoktrynacji klimatystów wciskających mu do głowy, że jeśli nie pozbędziemy się samochodów, prądu i plastikowych słomek, to nasza planeta zginie. Gorzej że takie wątki są już w normalnym programie nauczania geografii.
Problem w tym, że to wszystko to jest jakieś dreptanie wokół zasadniczego problemu, którym w przypadku polskiej szkoły jest testoza, poszatkowany chaotycznie program, nielinearna nauka przedmiotów humanistycznych, absurdalne przeładowanie pracami domowymi oraz oczywiście skutki dwóch lat epidemii. Przede wszystkim zaś Karta nauczyciela, czyli rozwiązanie, które nie pozwala nagradzać należycie nauczycieli z pasją, zaangażowaniem, oddaniem. O postulatach wyposażenia rodziców w instrument rynkowy w postaci bonu oświatowego nawet nie wspomnę, bo tę szansę PiS już dawno zaprzepaściło. Jak zresztą wiele innych.