Cymański: Mamy prawo do gejów w naszych szeregach

2010-02-13 20:11

Tadeusz Cymański, europoseł Prawa i Sprawiedliwości, w rozmowie tygodnia "Super Expressu"

"Super Express": - Odnalazł się pan w Europarlamencie? Większość reprezentuje tu poglądy odmienne od pańskich.

Tadeusz Cymański: - Rzeczywiście widać wyraźne skrzywienie w kierunku socjalistów i liberałów. Poglądy konserwatywne i stonowane są w mniejszości. Ale nasz punkt widzenia wzbogaca Europarlament. Gra na jedną nutę nigdy nie jest pożyteczna. Osobiście nigdy nie miałem jednak problemu z szacunkiem dla swoich przeciwników politycznych.

- Myśli pan o nich z szacunkiem nawet wtedy, gdy głosują przeciwko upamiętnieniu rotmistrza Witolda Pileckiego? Bohatera, ochotnika do obozu w Auschwitz nie chcieli uhonorować nawet niektórzy Polacy.

- To była bardzo gorzka chwila, ale trzeba umieć przełykać i takie porażki. Nie rozumiem ich zachowania. Widocznie świadomość historyczna jest wciąż zbyt słaba. Nie stanowimy też jako Polacy jednej drużyny. Powinniśmy być solidarni zwłaszcza w kwestiach naszych interesów albo upamiętniania najbardziej chwalebnych kart historii. A nie jesteśmy.

- Łagodnie pan to skomentował. Nie ma w panu nic z radykała?

- Naszym oponentom udało się obrzydzić wizerunek PiS jako partii zaciśniętych pięści. Jesteśmy twardzi, ostrzy i surowi, ale nie aż tak, żeby straszyć nami małe dzieci. Najbliższe wybory znów mają być elekcją nie najlepszego kandydata, ale "tego, który zastopuje Kaczyńskiego".

- Opisuje pan PiS jako partię dość otwartą. Mówił pan nawet o tym, że "geje mogliby realizować się w Prawie i Sprawiedliwości"…

- O, to bardzo śliski temat, w którym moż-na coś chlapnąć. Muszę więc uściślić. Mówiłem wielokrotnie, że nie można odbierać żadnej organizacji, stowarzyszeniu ani partii prawa do posiadania takich ludzi we własnych szeregach. Także nam. Niektórzy od razu zinterpretowali to na swój sposób.

- Zna pan przypadki homoseksualistów działających w PiS?

- Na pewno są i korzystają z pełni praw obywatelskich. Nie mówię, że jest tu jakaś nadreprezentacja czy brak. W PiS nigdy nie czyniliśmy jednak z preferencji seksualnych tematu publicznego. Mają prawo do karier i rozwoju, są szanowani, ale nigdy nie był to powód do rozróżniania ludzi. Jesteśmy partią tolerancyjną i gdyby ktoś kiedykolwiek chciał skrzywdzić homoseksualistów, stanęlibyśmy w ich obronie. Istnieje jednak różnica pomiędzy obroną praw mniejszości a ekspansją treści i poglądów homoseksualnych. Kłamstwem jest to, że Polacy są homofobami.

- W czasach PRL pracował pan jako lustrator. Co w latach 80. robił w Malborku lustrator, późniejszy poseł PiS?

- Po studiach w Banku Gospodarki Żywnościowej było to stanowisko w komórce kontrolnej. Inaczej oznaczało to po prostu kontrolera finansowego.

- Zlustrujmy więc pańską przeszłość. Zapisał się pan do Związku Młodzieży Socjalistycznej…

- No tak. Zapisałem się na studiach. Nie ukrywam tego, ale też nie chwalę. Raczej spuszczam głowę i przytakuję. Organizowali wyjazdy, rozgrywki szachowe, chciałem w nich uczestniczyć.

- Opłaciło się. Ograł pan później mistrza świata Anatolija Karpowa.

- No "ograł", to za duże słowo. To była kwestia szczęścia w symultanie, choć faktycznie jedyna na 29 szachownic. Ale co tam, nie umniejszajmy. Przydaje się to choćby do chwalenia się w wywiadach.

- Do PZPR pan nie wstąpił. A wtedy to dopiero byłyby turnieje...

- Nie zapisałem się, choć byłem kuszony. Ludzie wstępowali jednak do PZPR z róż-nych powodów. Nie był to powód do chluby, ale też nie wszyscy byli zdrajcami. Uczciwie oceniając, nie można piętnować członków partii, ale należy docenić tych, którzy mieli odwagę, by do niej nie wstąpić, choć byli namawiani. Problemem niepodległej Polski był brak klina, który wbito by między zwykłych, szarych członków a funkcjonariuszy ze szczytów PRL. Brak tego rozróżnienia spowodował, że przez wiele lat znaczna część przyzwoitych ludzi głosowała na SLD.

- Nie irytuje pana dobra ocena PRL i Jaruzelskiego?

- Irytuje. To smutne, ale drążąc temat w jakiś sposób zrozumiałe. Dzisiejsza Polska jest krajem olbrzymich kontrastów społecznych. Sami o tym piszecie. Z jednej strony wzrost zamożności społeczeństwa. Z drugiej - bieda. Definicja biedy jest inna - dawniej biedny był ten, kto nie miał na jedzenie bądź ubranie. Dziś jest nim ten, kto nie może wykształcić trójki dzieci, kto nie może pojechać na wakacje z rodziną. Emerytka, której nie stać na lepszą kablówkę i bierze podstawową, bo dla niej 30 zł to dużo. Ostatni raport Eurostatu pokazuje Polskę jako kraj olbrzymich kontrastów społecznych. Brak tych kontrastów w PRL powodował, że w sferze społecznej odczucia były inne. Ci ludzie nie tęsknią za komunizmem, ale za brakiem aż tak widocznych różnic.

- Współczesna Polska jest w Brukseli chwalona za wyniki gospodarcze. Premier dumnie stawia nas za wzór reszcie Europa.

- Można tak jak Donald Tusk narysować mapę, na niej zieloną Polskę i zrobić konferencję. Sukces, jedyna wyspa na tle tonącej Europy. Niecała prawda jest jednak wyrachowanym kłamstwem. Platforma niechętnie wspomina, że do ZUS trzeba dopłacić ponad 50 mld zł. Deficyt finansów publicznych to zagrożenie. Mówią o tym eksperci, a nie tylko politycy PiS. Politycy brylują w propagandzie, zamiast mówić o konkretach. Może Tusk zrobiłby następną taką konferencję nie w siedzibie giełdy, ale Narodowym Funduszu Zdrowia? W którymś ze szpitali, w otoczeniu pacjentów? Przecież tu jest dramat. Fajnie się gada na konferencjach, gdy ktoś jest na wierzchu i ma dobrą sytuację finansową.

- Sam czuje się pan człowiekiem będącym na wierzchu? Z zeznania majątkowego wynika, że nie odłożył pan zbyt wiele. Choć przez wiele lat był posłem. Jest pan takim utracjuszem?

- Kiedyś przyjmowaliśmy do PiS członków, stawiając 5 pytań, nazywanych pięcioraczkami braci Kaczyńskich. Kim jesteś, skąd przychodzisz i co robiłeś i posiadałeś w 1990 roku, co robiłeś przez 15 lat III RP, co posiadasz obecnie, czy przekazywałeś majątek innym. I najważniejsze: jeżeli twój majątek uległ zmniejszeniu, krótko to uzasadnij. Uważam, że te pytania powinno się stawiać politykom nieustannie. Moja żona nie pracowała przez 20 lat, mamy piątkę dzieci. Może mógłbym coś więcej odłożyć. Ale mam też komfort, bo bardzo łatwo mogę wytłumaczyć się z tego, co mam. Inni mają z tym problem. No, ale teraz sytuacja się poprawiła, bo Unia Europejska okazała się nadspodziewanie szczodra. I może dopiero teraz sobie odłożę.

- Pomimo tej kasy niespecjalnie spieszyło się panu do Europarlamentu. Wydał pan na kampanię zaledwie 2 tys. zł, a mimo to zdobył mandat. Mówi się jednak, że wróci pan do polskiej polityki jesienią, na wybory samorządowe.

- Dementuję te informacje. Były takie propozycje, ale nie planuję niczego w związku z najbliższymi wyborami. Mój mandat w Europarlamencie nie był faktycznie planowany. Ale w życiu zdarzają się różne nieprzewidziane sytuacje. Duży wpływ miała na to moja obecność w mediach.

- Wielu polityków wyjechało do Brukseli, a mimo to wciąż pojawiają się w kraju. Dziennikarze do nich wracają. To przyzwyczajenie czy wasi następcy są wyraźnie słabsi?

- Nie wypada nam mówić o sobie aż tak dobrze. Wydaje mi się jednak, że odpowiedź leży tu pośrodku. Sami dziennikarze też zapraszają tych, po których mogą spodziewać się czegoś ciekawego i działa to w obie strony. A poza tym tych nowych twarzy jest rzeczywiście niewiele. Problem może leżeć w tym, że są one wciąż nieodkryte. W czasach AWS sam funkcjonowałem na obrzeżach mediów, byłem niewidoczny. A byłem młodszy, bardziej dynamiczny i ciekawszy niż dziś.

- Polska polityka jest dość uboga w osobowości. Bogusław Sonik w wywiadzie dla "Super Expressu" stwierdził, że wszystkimi partiami rządzą dziś "strach i uległość".

- Nie podpiszę się pod tymi słowami, ale też im nie zaprzeczę. Nie chcę zarażać Czytelników sceptycyzmem, ale problemem jest raczej deficyt ideowości. Polityka przypomina sztukę dla sztuki, wyłącznie dla zdobycia władzy.

- Zdecydowana większość dziennikarzy nie przepada za PiS. Gdy siada pan naprzeciwko Tomasza Lisa bądź Moniki Olejnik, myśli pan sobie - w jaki sposób chcą nam dziś dołożyć?

- Kluczem jest pozytywny stosunek nawet do tych, którzy nas nie lubią. Tak jak baletnica nie powinna narzekać na majteczki i rąbek sukienki, tak politycy powinni przyjąć świat mediów takim, jaki jest. Trzeba być realistą. Nie odbieram tym dziennikarzom olbrzymiej wiedzy i talentu, ale wielu z nich rzeczywiście nie potrafi ukryć swoich sympatii. Od początku programu widać, komu kibicują. Nie ma jednak sensu wypłakiwać się w rękaw i podchodzić do tego z lekkim dystansem. Lis i Olejnik nas nie pieszczą. Idąc do programu, staram się jednak reagować spokojnie.

- Wymieniłby pan kogoś, kto pańskim zdaniem nadaje się na dziennikarski wzór dla innych?

- O, to zrobiłbym błąd... (śmiech).

- W pewnym momencie pojawiły się pogłoski, że odejdzie pan z partii. Martwiły pana zbyt duże wpływy "doktryny neoliberalnej" w PiS?

- Uważam, że powinniśmy wiernie trwać przy programie solidarnego państwa. To jest rękojmia sukcesu. Probierzem mojego przywiązania do PiS będzie realizacja tego programu. Moje słowa zostały odebrane róż-nie, czasami przesadnie.

- To odszedłby pan z PiS czy nie?

- Nigdy nie wykluczałem, że ludzie mogą do partii przychodzić i odchodzić. Wiele razy podkreślałem też, że jestem żołnierzem PiS. Nic na świecie nie jest jednak wieczne. I mój głos był apelem o wierność wobec wyborców. Wyborcy Lecha Kaczyńskiego poparli go właśnie ze względu na "solidarne państwo". Nie spotkały mnie zresztą za ten apel żadne restrykcje, co ponownie zaprzecza opiniom o zamordyzmie w naszej partii.