Jak to u nas bywa, nad kwestiami światopoglądowymi nie potrafią nasi parlamentarzyści debatować. Merytoryczne argumenty zastępują emocje. A jak już się ktoś w tych emocjach zapędzi, to wystawia się na dużą śmieszność. Taka Krystyna Pawłowicz – pisowski bojownik o moralność i obyczajność, a przy okazji profesor prawa UW – już stała się bohaterką Internetu. Krążą po sieci zdjęcia pani posłanki z cytatem z jej sejmowego wystąpienia. „Społeczeństwo nie może fundować słodkiego życia nietrwałym, jałowym związkom osób, z których społeczeństwo nie ma żadnego pożytku” - krzyczała z mównicy i trzęsła się z oburzenia. Złośliwi internauci na rzeczonym zdjęciu przywołali pewien fakt z życia pani posłanki i cytat opatrzyli komentarzem: „Krystyna, l. 60, niezamężna, bezdzietna, poseł na Sejm”. Tyle od internautów.
Teraz ode mnie. Otóż, daleki jestem od potępiania pani poseł za jej życiowe wybory. Nie chciała małżeństwa i dzieci? Proszę bardzo. Mój liberalizm obyczajowy wybacza. Tyle tylko, że sprowadzając związki partnerskie do prokreacyjnych niemożliwości par homoseksualnych, posłanka Pawłowicz ginie od miecza, którym wojuje. Pozostając w duchu jej wypowiedzi ciśnie mi się bowiem kilka pytań na usta. A co pani, pani poseł, zrobiła dla zwiększenia dzietności w Polsce? Gdzie trójka dzieci, która pozwoli na zwiększenie liczby obywateli naszego kraju? A gdzie choćby dwójka, która zapewni wymianę pokoleń? No bo kto ma płacić na pani emeryturę? Kto będzie płacił na podatki, z których dostaje pani poselską pensję i uposażenie uniwersyteckie? Co pani, pani poseł, zrobiła dla Polski? Jeśli przyjmować pani logikę, niewiele, żeby nie powiedzieć nic.
Te same pytanie polecam zadać wszystkim tym, którzy problem w ułatwieniach prawnych dla par homoseksualnych sprowadzają do prokreacji. Przypomnę tylko, że osoby homoseksualne to ledwie niewielki procent społeczeństwa i jeśli z ich związków nie urodzą się dzieci, piramida pokoleń nam się nie zawali. Problemem jest natomiast to, że polskie państwo nie daje wystarczającego wsparcia dla tych, którzy dzieci mogą i chcą mieć. A tych jest przeważająca większość. Konserwatyści zamiast wylewać żółć na osoby pragnące, aby polskie prawo traktowało ich na równi z większością, niech się zastanowią, co państwo może zrobić, żeby urodzenie i wychowanie dziecka było w Polsce przyjemnością, a nie ciągłym zmaganiem się z rzucającą kłody pod nogi rzeczywistością.