Antoni Krauze: Chcę jeszcze zrobić film o tragedii smoleńskiej

2011-03-07 3:00

Reżyser "Czarnego czwartku" o swoim filmie i planach na najbliższą przyszłość

"Super Express": - "Czarny czwartek" to pierwszy pański film od piętnastu lat. Skąd ta długa przerwa?

Antoni Krauze: - Po filmie "Akwarium" z 1995 roku zdałem sobie sprawę, że "to nie jest czas dla starych ludzi". Żyłem z potrzebą opowiedzenia o wydarzeniach z mojego życia. Niemal w całości spędziłem je w PRL. W latach 90. robiono wszystko, by nie oglądać się za siebie. Kreślono perspektywy na przyszłość, o NATO, Unii Europejskiej itp.

- Co pan robił w tym czasie?

- Film dokumentalny. Starałem się opowiadać o przeszłości na podstawie biografii znanych ludzi polskiej kultury. Rzeczywistość po 1989 roku nie wydawała mi się ciekawym materiałem na film i budziła mój sprzeciw. Na wielu ludziach, m.in. na Lechu Wałęsie, bardzo się zawiodłem.

- Co chciał pan nam opowiedzieć w filmie "Czarny czwartek"?

- Zależało nam na pokazaniu, że PRL to nie była tylko głupota komunistów i puste półki w sklepach, ale bardzo krwawy i opresyjny system. Cieszę się, że "Czarny czwartek" w końcu powstał i nie zniknął w tłumie jak inne filmy o PRL.

- Na czym oparł pan scenariusz? Na doświadczeniu? Książkach?

- Głównie na relacjach uczestników wydarzeń. Spędziliśmy sporo czasu z Jackiem Petryckim na rejestrowaniu rozmów z nimi. Jeśli chodzi o zbiorowe doświadczenia i sprawdzanie faktów, to najbardziej przydatna była książka Barbary Seidler "Kto kazał strzelać. Grudzień '70". Napisana w formie reportażu, bezpośrednio po grudniowych zajściach. To jedna z najważniejszych lektur mojego życia.

- W filmie nie ma podziału na dobrych opozycjonistów i złych komuchów. Skupił się pan na zwykłej rodzinie, przypadkowo wciągniętej w wir historii. Skąd taka formuła?

- Na początku lat 70. nie było opozycji. Było społeczeństwo i władza. Mówi o tym np. książka prof. Andrzeja Paczkowskiego "Wojna polsko-jaruzelska". Przed latami 70. trwała w PRL wojna polsko-gomułkowska, w której chcąc niechcąc każdy brał udział.

- W spektakularnej sekwencji masakry robotników biorą udział czołgi, śmigłowce i mnóstwo żołnierzy. W zajściach zginęło 18 osób i można odnieść wrażenie, że to raczej efektowna niż autentyczna scena...

- To nieprawda. Te 18 ofiar śmiertelnych to tylko oficjalne dane. Ile osób zginęło naprawdę - tego nie dowiemy się nigdy. Wielu zabitych i rannych było ukrywanych przed SB. Szpitale przyjmowały i przechowywały rannych, ukrywając przed bezpieką. Świadkowie zeznają, że w strzelaninie ginęły kobiety, ale w spisie ofiar ich nie ma. Były też przypadki, jak Adama Gottnera, który otrzymał sześć kul, ale przeżył. Zabitych było zapewne więcej, ale nie ma potwierdzenia tego w dokumentach. Pamiętajmy, że w ciągu zaledwie jednego dnia zraniono ponad sześćset osób.

- Jak ocenia pan gen. Jaruzelskiego?

- Skrajnie negatywnie. Na skutek manipulacji został pierwszym prezydentem nowej Polski i dlatego wciąż o nim głośno. Jego udział w posiedzeniu RBN u prezydenta Komorowskiego był niefortunny. Właśnie z tego powodu następnego dnia, na obchodach rocznicowych Grudnia doszło do rzeczy, która nie powinna mieć miejsca: wygwizdano prezydenta RP. Określenie "transformacja ustrojowa" uważam za niezwykle trafne. Z komunistycznym zniewoleniem nie skończono w sposób natychmiastowy i definitywny. Skutkiem było robienie z Jaruzelskiego bohatera, stawianego na równi z opozycjonistami. W społecznym odczuciu wychodzi często nawet lepiej niż wielu bohaterów Solidarności, którym zawdzięczamy wolność.

- Pytam o jego osobę, gdyż do demonstrantów strzelało wojsko. Ministrem obrony był wówczas Jaruzelski, jego zastępcą gen. Korczyński. A w filmie nie ma o nich ani słowa.

- Bo to nie jest film o tych, którzy strzelali, ale o tych, do których strzelano. Zdecydowałem się pokazać scenę narady Biura Politycznego KC PZPR tylko dlatego, żeby widz nie miał wątpliwości, że strzelano na rozkaz z samej góry. Od Władysława Gomułki. Nie miałem zamiaru śledzenia, jaką drogę rozkaz przeszedł szczebel po szczeblu. Oczywiste jest, że Jaruzelski był ministrem obrony i decyzja o strzelaniu do robotników musiała przejść przez jego ręce. Zostać przez niego zaakceptowana.

- Wrócił pan do kina tylko dla "Czarnego czwartku"? Jakieś inne plany?

- Myślałem, że to ostatni film, jaki mam do zrobienia. Ponieważ jednak jeszcze żyję i mam się całkiem nieźle, a film cieszy się zainteresowaniem, postanowiłem zrobić jeszcze jeden film.

- O czym?

- O tym, co wydaje mi się w tej chwili najważniejsze, czyli o tragedii smoleńskiej. O tym, dlaczego do niej doszło. To bezprecedensowe i wielkie wydarzenie historyczne, które jest nam jeszcze zbyt bliskie czasowo i nie jesteśmy w stanie pojąć, co tak naprawdę się tam wydarzyło.

Antoni Krauze

Reżyser m.in. filmów "Czarny czwartek" i "Akwarium"