Dziennikarze „Superwizjera” dotarli do zeznań osób, które już dostały zarzuty za fałszerstwa. Jedna z nich, zdradziła jak wyglądała cała operacja. - Nie było nas dużo, może pięć-sześć osób. Na ekranach były zeskanowane listy z danymi. Andruszkiewicz i Wojciech N. mówili, że mamy przepisywać je do arkuszy – miał powiedzieć Paweł P., niegdyś współpracownik Andruszkiewicza. Jak twierdzi, po wypełnieniu arkuszy, następowała wymiana, a uczestniczący w procederze (w tym jak powiedział Andruszkiewicz), składali fałszywe podpisy.
Jakby tego było miało, śledczy już przed kilkoma miesiącami chcieli przeszukać mieszkanie obecnego wiceministra. Zostało to jednak zakwestionowane przez białostocką prokurator. Ani do przeszukania, ani do pobrania próbek pisma nie doszło. - Śledztwo było prowadzone nieudolnie, opieszale, bez koncepcji oraz z oczywistym naruszeniem zasad koncentracji materiału dowodowego i ekonomiki procesowej – twierdzi teraz w komunikacie Prokuratura Krajowa. Trwa postępowanie dyscyplinarne.
„Jak długo Andruszkiewicz będzie wiceministrem? Premier Morawiecki powinien podjąć natychmiastowe działania w tej sprawie!” - apeluje teraz jednogłośnie opozycja.
Co na to całe zamieszanie Andruszkiewicz? - Nie fałszowałem ani nie kazałem fałszować podpisów, a rzekome oskarżenie mnie przez jednego z podejrzanych (!) jest nieprawdziwe, co w razie konieczności udowodnię przed sądem – napisał w oświadczeniu, twierdząc, że to nagonka.